9. W Kalifornii gwiazdy świecą jaśniej

1K 29 30
                                    

Cześć i czołem kluski z rosołem ! Tym razem rozdział który dedykuje naszemu pięknemu wattpadowemu cytatowi.

Tej nocy długo nie potrafiłam zasnąć. 

Nie sądziłam że opowiedzenie całego zajścia z Riverą będzie aż tak trudne przez przenikliwy wzrok Nathaniela, który chyba miał za zadanie przejrzeć moją duszę. Pod presją spojrzenia notorycznie gubiłam wątek przez co się denerwowałam gorzej niż u księdza podczas pierwszej spowiedzi. Szczerze mówiąc to nie spodziewałam się aż takiego spokoju po wielkim (i tak samo narwanym) Sheyu, bardziej obstawiałam że najpóźniej w połowie mojej opowieści będzie chciał wsiąść w samochód i w sheyowski sposób przekaże co o tym wszystkim myślał. Jednak myliłam się. Słuchał mnie bardzo uważnie jakby bał się ominąć jakikolwiek szczegół o którym mówiłam a na jego twarzy było wyraźnie wypisane skupienie, jedynie na wzmiance o tym że Harry złożył pocałunek na mojej dłoni mocniej zacisnął szczękę a knykcie kolorem zaczęły przypominać śnieg. Wszystko byłoby dobrze, gdyby geniusz Victoria Joseline Clark powiedziałaby o jednej istotnej rzeczy.. Pierdzielonej kartce z numerem telefonu.

Gdyby ktoś spytałby się wtedy dlaczego tak postąpiłam to nie potrafiłabym znaleźć na te pytanie sensownej odpowiedzi. Może odpowiedziałabym że bałam się jego reakcji albo nie chciałam wzbudzać niepotrzebnego zamieszania, lecz w głębi duszy podświadomie znałam odpowiedź na te pytanie, którą próbowałam wyprzeć z podświadomości na wszelkie różne sposoby. A mianowicie była to zwykła ludzka ciekawość. Ciekawość czego chciał ode mnie człowiek, który zarabiał więcej niż połowa pierdolonej Kalifornii oraz tego co chciał mi przekazać, niby w skrócie opowiedział jakim cudem znał moją historię ale czułam, że kryje się za tym coś więcej. A ja chciałam wiedzieć co.

Lecz zapomniałam, że ciekawość to pierwszy stopień do piekła.

Jeszcze tego samego wieczoru podczas szykowania herbaty, wyjęłam przeklęty skrawek papieru i podarłam go w drobny mak, wyrzucając jego resztki na samo dno kosza na śmieci. Mimo tego miałam okropne wyrzuty sumienia, które nie dawały mi zmrużyć oka przez większość nocy. Po kilkugodzinnej męczarni i chyba tysięcznym obrotem poduszki na zimną stronę, padłam z zmęczenia gdzieś około piątej rano.

***

Warknęłam cicho, wyklinając w myślach twórcę budzików. Kto do cholery wymyślił te badziewia?  Szybkim ruchem wyłączyłam piąty i zarazem ostatni alarm, o mało nie rzucając komórką na najbliższą ścianę. Zaspana wleciałam twarzą w miękką poduszkę jęcząc przy tym cicho, po czym nie podnosząc głowy próbowałam znaleźć ręką naszykowane wczoraj leki, które leżały na stoliku nocnym. Po krótkiej chwili złapałam za organizer i dopiero teraz postanowiłam usiąść na łóżku, omiatając zaspanym wzrokiem cały pokój. Promienie zimowego słońca próbowały dostać się do pomieszczenia przez masywne zasłony, dając przy tym lekkie prześwity światła. Szybko przeleciałam wzrokiem przez resztę sypialni, aż zatrzymałam go na umięśnionej ręce, która oplatała mnie w pasie. W końcu przeniosłam spojrzenie na jej właściciela. Śpiący Nathaniel leżał błogo na prawej stronie wielkiego łoża, wciskając nos w ciepłą poduszkę a jego czarne niczym smoła włosy były całe w nieładzie, dodając mu tym samym uroku. Wyglądał tak łagodnie, niewinnie dopóki nie usłyszałam jego zachrypniętego głosu.

- Gapisz się.

- Po to mam oczy Sherlocku. - sarknęłam. - Myślałam, że jeszcze śpisz. - dodałam, a w międzyczasie Shey uchylił jedną powiekę.

- Już nie, przebudziłem się gdy walczyłaś z alarmem. - odparł, przewracając się na plecy. - Coś słabo ci idzie Clark, skoro przegrywasz na stracie z budzikiem.

Together to HellWhere stories live. Discover now