3. Ernesto

8.8K 442 107
                                    

Rozdział 3

Ernesto

Nie spałem od godziny, a może i dłużej. Nie patrzyłem na zegarek, tylko na nią. Leżałem na boku i przyglądałem się dziewczynie, która postanowiła zaciągnąć mnie do łóżka.

To, nie tylko brzmiało niewiarygodnie, ale również takie było. Spotykałem na swojej drodze wiele kobiet, ale żadna w tak popaprany sposób mnie nie zaintrygowała. Nie sprawiła, że chciałbym więcej. Właściwie chyba nie istniała kobieta, która mogłaby wzbudzić moje zainteresowanie.

Aż do teraz.

Uniosłem rękę i palcem przesunąłem po jej nagim ramieniu. Miała delikatną skórę, przyjemnie ciepłą i odrobinę lepką od potu. Żadna z nas nie wzięło wczoraj prysznica.

Lily nadal spała. Nie poruszyła się, nawet nie drgnęła, ale na jej skórze pojawiła się gęsia skórka, gdy tylko jej dotknąłem. Zahaczyłem o czarny materiał pościeli i odsłoniłem jej pierś, którą, gdy zasypiała, tak pieczołowicie usiłowała zakryć. Chciała się przede mną schować, choć nie było miejsca na jej ciele, którego bym nie spróbował.

Była idealna.

Była kobietą, jakiej jeszcze nigdy nie spotkałem. Piękna i naturalna. Krągłości jej ciała przyciągały jak magnes, wodząc na pokuszenie. Nie potrafiłem się nią nasycić. Biła od niej świeżość i niespotykana delikatność. Lily była jak porcelanowa figurka, z którą trzeba się wyjątkowo ostrożnie obchodzić. Jeden niewłaściwy ruch i mogłaby rozbić się na milion małych kawałeczków.

Nie chciałem tego.

Poruszyła się i niezgrabnie przekręciła na brzuch. Jej prawą łopatkę zdobił niewielki tatuaż. Jaskółka w locie. Wolność i niezależność.

Przez myśl przeszło mi, że może gdybym namówił ją, żeby zerwała te pożal się boże zaręczyny i zgodziła się wyjść za mnie, stanowilibyśmy całkiem niezłą parę, a przy okazji ojciec przestałby w kółko powtarzać, że ktoś taki jak ja musi mieć żonę, swoją wizytówkę.

Dogadalibyśmy się, tego byłem pewien. Przy mnie nie zabrakłoby jej niczego, a ja miałbym u swego boku świeży i orzeźwiający owoc, z pomocą, którego moje życie nabrałoby barw i zdecydowanie lepszego smaku, niż dotychczas.

Jesteś kretynem Rinaldi!

— Gapisz się — mruknęła sennie. Choć jej usta były schowane za ręką, wiedziałem, że się uśmiechnęła. Gdy to robiła, jej głos stawał się wtedy bardziej ciepły, a w oczach pojawiał się blask.

— Zastanawiam się właśnie, jakbyś smakowała przyozdobiona bitą śmietaną... — Zawiesiłem wzrok na różowym, sterczącym sutku, wystającym spod okrycia. Gdy tylko zorientowała się, gdzie patrzę, zarumieniona naciągnęła na siebie czarny materiał.

— Jak pączek z bitą śmietaną — opowiedziała całkiem poważnie, bez cienia wesołości.

Nie wytrzymałem, parsknąłem śmiechem.

— Jesteś jak pączek — oznajmiłem, dotykając palcem jej lekko rozchylonych ust. Liczyłem że zacznie go ssać, ale ona jedynie zmarszczyła brwi, jakby się nad czymś intensywnie zastanawiała.

— Wiem, zawsze byłam. — Westchnęła.

Tym razem to ja zacząłem się zastanawiać. Głównie nad sensem jej słów. Nigdy nie byłem dobry w odczytywaniu kobiecych myśli, w zasadzie nawet nie próbowałem tego robić, ale nawet głupiec domyśliłby się, że siedziały w niej głęboko zakorzenione kompleksy. Kompleksy, których nikt od niej nie odsunął. A powinien. Była irracjonalnie wspaniała. Idealna. Sprawiła, że przez kilka minionych godzin mogłem czuć się jak normalny facet. Jak mężczyzna, którego dłonie nie są splamione ludzkim cierpieniem i krwią, a umysł nie jest przesiąknięty jedynie najczarniejszymi myślami. Zbrodniami, których dokonałem i których będę musiał dokonać, żeby moja pozycja nie osłabła.

Żona mojego ojca #1 [+18] KOREKTA!حيث تعيش القصص. اكتشف الآن