Co oni ci uczynili?

107 6 2
                                    

- Która godzina? - rzuciłem w eter, mając nadzieję, że ktoś mi odpowie.

- Dochodzi pierwsza po południu.

Pierwszym, co wydało mi się nie w porządku, był brak szumu morza.

Otworzyłem oczy, a koło mnie nikt nie leżał. Wtedy pierwszy raz pomyślałem, że to nie był najlepszy pomysł. Chciałem wrócić do snu, byłem strasznie zmęczony. Zmęczeniem mógłbym uzasadnić lenistwo.

Drzwi otworzyły się i do środka wtargnęła moja opiekunka, Reine. Tacę, którą trzymała w dłoniach, odstawiła prędko na komodę z mahoniowego drewna, z pozłacanymi uchwytami szuflad.

Podleciawszy do łóżka zamknęła mnie w stalowym uścisku. Moje biedne żebra.

- Co oni ci uczynili, książę... - zaczęła oglądać mnie ze wszystkich stron. - Czy masz wszystkie kończyny?

- Tak mi się wydaje.

- Ależ posiniaczony... ależ wymęczony... ależ mizerny...

Wydawało mi się, iż w jej oczach zalśniły łzy, toteż zacząłem ją uspokajać. Sięgnęła po srebrną tacę ze śniadaniem. Nie pamiętałem, aby moje posiłki w domu były tak... obfite.

- Zaraz przyjdzie tu lekarz i cię zbada - poinformowała mnie już zupełnie rozpogodzona.

Nieco się przestraszyłem. Miałem nadzieję, że to będzie tylko rutynowa kontrola. Miałem wiele siniaków, które udałoby się racjonalnie wytłumaczyć, lecz miałem także kilka takich, których wyjaśnienie wymagałoby wejścia w szczegóły, których nikomu nie chciałem zdradzać.

Ku memu zadowoleniu badanie okazało się być proste. Poinformowałem go o złamanych żebrach, ale wszystko było w porządku. Oznajmił nawet, że moje zdrowie się poprawiło. Stwierdził, że to prawdopodobnie wpływ morskiego powierza. Pewnie tak.

Opiekunka oraz lekarz mieli już sobie pójść, lecz zatrzymali się w progu i zgodnie ustąpili miejsca JEJ.

Szeleszcząc suknią podeszła do mojego łoża.

- Wiesz która godzina? - spytała.

- Pierwsza.

Spojrzała na mnie znacząco. Zmierzyła wzrokiem łóżko. Odsunąłem kołdrę powoli i stanąłem przed nią.

Matka odwróciła się i sprawdziła, czy inni wyszli.

Po czym uderzyła mnie zaciśniętą pięścią w twarz. Zatoczyłem się na łóżko.

- Jak śmiesz się tu pokazywać? Po tym, co widziałam we Francji myślałam, że będziesz na tyle samoświadomy, żeby nigdy nie wracać. W końcu świetnie się tam bawiłeś. Ale nie. Oczywiście - jej głos był niski i zimny. Mówiła urywanymi słowami. Cała odwaga mnie opuściła.

- Przepraszam.

- Co mi po twoich przeprosinach? Zrujnowałeś wszystko, co planowałam. Miało być tak pięknie! Zawiodłam się na tobie, jak zwykle. Powinnam się była spodziewać - ukryła oblicze w dłoniach.

Chciałem znowu się rozpłakać, ale tym razem nie mogłem. Już miałem dość.

- Jesteś zła?

- Naturalnie. Czemu... Czemu Bóg mnie pokarał takim pomiotem...? - popatrzyła na mnie i uspokoiła oddech. - Za cztery miesiące masz ślub.

- C-co? Myślałem, że odwołałaś go... księżna d'Aumont wyszłaby za Josepha.

- Nie zgodzili się na Josepha. Według nich jest za młody - prychnęła. - Pomyśl o przygotowaniach. Może powinieneś się wyspowiadać - ostatnie słowa wycedziła patrząc mi prosto w oczy.

Szczurzy TowarzyszeWhere stories live. Discover now