rozdział 4

389 22 0
                                    

CARRIE

To był ten dzień. Dzień, w którym miałam rozprawić się z Emily.

Jak nisko trzeba było upaść, żeby robić coś takiego?

— Cześć — do salonu weszli moi przyjaciele.

— Cześć — odpowiedziałam — Jak tam?

— Louis przez całą drogę marudził, że nie podoba mu się to, że masz przeprowadzić rozmowę z Emily.

— Nie z nią, a z jej ojcem, poza tym nic się nie stanie — zbyłam jego zmartwienie ręką — Chodźmy już. Chcę mieć to z głowy jak najszybciej — klasnęłam w dłonie, a następnie ruszyłam w stronę wyjścia.

Nie chciałam ich okłamywać, a tym bardziej wspominać o Jake'u.

W drodze do drzwi padło pytanie, którego szczerze się obawiałam i równie mocno chciałam go uniknąć.

— A tak w ogóle, to skąd wiesz, że to ona? — nic dziwnego, że Louis był ciekawy.

To stało się tak nagle.

— No wiecie... — odchrząknęłam, zatrzymując się w miejscu — No bo ja... — stałam plecami do nich.

Nie chciałam, się na nich patrzeć. Byliby na mnie źli.

Zabiją mnie. Poproszę o złociste chryzantemy na moim grobie i Wrong Direction jako marsz pożegnalny.

— No mów — na słowa ponaglającego mnie Hemmingsa w końcu się do nich odwróciłam i uśmiechnęłam, zaczynając czuć przerażenie.

Wyszliśmy na zewnątrz, a w tym czasie ja nastawiałam się psychicznie na to co miało się zaraz wydarzyć.

Oj Luke nie chcesz tego wiedzieć.

— Coś ty wymyśliła?

— Jakoś tak wyszło, że wiem to od Jake'a — przymknęłam oczy czekając na krzyki.

— Coś ty zrobiła? — zapytali jednocześnie.

— Nic — starałam się być spokojna, tylko to mogło mnie wtedy uratować — On jest w to zamieszany, więc stwierdziłam, że musi mi pomóc — skończyłam będąc gotową na ucieczkę

— Jak to zamieszany? Czemu nam o tym nie powiedziałaś? — Tomlinson był wyraźnie zmieszany.

— Bo go nie lubimy. Właśnie, dlatego nic nie powiedziałam — popatrzyłam na nich, byłam już trochę spokojniejsza.

Nie krzyczeli, nie obrazili się. Było okej.

Przez chwilę szliśmy w ciszy.

— Czyli to jemu przypierdoliłaś z liścia?

— Tak.

— To dobrze, ale to nie sprawiedliwe, mnie powstrzymałaś, kiedy chciałem mu przywalić.

— Mój plaskacz pewnie go nawet nie zabolał, u ciebie Lou nie skończyłoby się na jednym ciosie — po tym co się stało Tomo mógłby zrobić mu po prostu krzywdę, na co oczywiście w stu procentach sobie zasłużył.

Kilkanaście godzin wcześniej miał zaczerwieniony policzek, ale nie wyglądał jakby go to bolało.

— Luke przepraszam, nie chciałam, żeby tak wyszło. To wydarzyło się niespodziewanie, a później ten pustostan poszedł do Chrisa i stwierdziła, że pobiłam Jake'a, a uwierzył tylko dlatego, że jest jej ojcem.

— Po prostu następnym razem poinformuj mnie o swoich planach.

— Jasne jak słońce — położyłam rękę na sercu — To jak obijemy buźkę plastikowi? — zatarłam ręce.

Zakład IWhere stories live. Discover now