Rozdział 7.1 "W co ja się najlepszego pakuję"

437 104 278
                                    

Ewelina

Stałam otępiała w salonie sukien ślubnych. Świat wirował wokół, nie zwalniał tempa, jedynie ja zatrzymałam się w miejscu. Wszędzie była przytłaczająca biel, a jasne światło i nieskazitelnie białe ściany pomieszczenia, uporczywie raziły oczy.

Żołądek miałam ściśnięty i brzuch bolał ze zdenerwowania. Byłam nieobecna. Nigdy bym nie przypuszczała, że tak celnie trafi mnie strzała Amora. Straciłam zmysły i wszystko stało się niewyraźne. Liczył się wyłącznie Hugo, a cała reszta nie miała najmniejszego znaczenia.

Nie tak powinna się zachowywać najlepsza druhna na świecie. Miałam cichą nadzieję, że jakoś zdołam odegrać tę rolę i nie zawiodę Kaśki. Z tym, że naprawdę dzisiaj nie potrafiłam się skupić. Cały czas zastanawiałam czy nie popełniłam błędu, zapraszając go do siebie. Przecież to na pewno skończy się źle. I kto będzie na tym najbardziej cierpiał? Oczywiście, że ja. Naiwna marzycielka.

– Wyglądasz pięknie! – krzyknęła na mój widok, mama Kasi, która wyszła z przymierzalni. Też miała na sobie weselną kreację. Postawiła na ciemny róż i klasyczny krój. Wyglądała dostojnie i elegancko, tak jak powinna wyglądać mama na ślubie swojej pierworodnej córki.

Przejrzałam się bacznie w lustrze. Kasia się postarała i suknie druhen były oszałamiające. W kolorze pudrowego różu, miękka błyszcząca satyna opadała luźno poniżej bioder. Sukienka była długa i miała wyzywające wycięcie na plecach.

Wyglądałam jak cukiereczek. Kaśka miała taki zamysł, aby było słodko. Dekoracje na sali i dodatki co prawda zaplanowano w bieli i srebrze, ale to dlatego, żeby nie zlewało się to z naszym różem. Tak jak mówiłam, dopracowany nawet najmniejszy drobiazg.

Nie wiem, czy ja bym tak zorganizowała kiedyś swój ślub. Chyba bardziej postawiłabym na klasykę. Piękne rośliny, bukiety z paproci. Rozmarzyłam się. Jaki ślub?! Mogłam zapomnieć! Takie dobre rzeczy mi się nie przytrafiają. Szybciej przyciągam same kłopoty, bo jestem bez wątpienia pechowa.

– Och, ty Dagmarko, też wyglądasz cudownie! – nadal zachwycała się nad nami mama Kasi.

Dagmara była drugą druhną i bliską krewną Kaśki. Były ze sobą bardzo zżyte, mimo, że widywały się rzadko, bo dzieliła je praktycznie cała Polska. Daga mieszkała nad morzem, skąd pochodziła moja przyjaciółka i właśnie tam miało się odbyć wesele.

Na samą myśl, że już niedługo znajdę się w zupełnie innym świecie, czułam olbrzymie podekscytowanie. Nie pamiętam już kiedy byłam nad polskim morzem.

– Rewelacja! – Daga krzyknęła i obróciła się, podziwiając swoją sukienkę. Uśmiechnęłam się lekko.

– Tak, są przepiękne – dodałam cicho, głaszcząc dłońmi gładki materiał sukni.

Dzisiaj byłam małomówna. Gardło miałam ściśnięte i żadne słowa nie dały rady się przebić. Zastanawiałam się ciągle czy Hugo przyjdzie i co się wydarzy. Ręce nieznośnie się pociły i co chwilę wycierałam je nerwowo w chusteczki. Jak tak dalej pójdzie, w zupełności nabawię się nerwicy.

Daga szturchnęła mnie łokciem.

– Weź się trochę uśmiechnij. Nie mogę na ciebie patrzeć – powiedziała.

Miała pyskaty język. Mówiła co myślała, ale nie ubierała tego w ładne słowa jak Kasia. Robiła to impulsywnie, nie zwracając uwagi czy kogoś obrazi albo czy komuś zrobi tym przykrość. W zasadzie lepiej usłyszeć przykrą prawdę, niż pięknie ubarwione kłamstwo.

Pokazałam jej język.

– To nie patrz. Podziwiaj siebie – odpowiedziałam z sarkazmem.

– Ależ ty dzisiaj nadęta. – Przewróciła oczami. 

Tylko z Tobą zatańczę / I Część Dylogii To tylko taniecOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz