Rozdział 2 - Ciche dni

2 0 0
                                    

Przez kilka następnych dni nie wychodziłem ze swojego pokoju. Rodzice krzyczeli i chcieli ze mną porozmawiać o tym, co się stało, ale kazałem im się tym nie interesować i przez to zachowywali się tak, jakbym nie istniał. Potrzebowałem tego, choć świadomość, że robią to wbrew swojej woli wcale nie była dobra.

Odwołałem też wszystkie zaplanowane spotkania, nie pisałem do nikogo, nawet do Roberta (on nasze wtorkowe spotkanie odwołał sam z powodu jakiejś nagłej sytuacji). Jednak gdy nie odpisywałem, spytał, czy coś się stało, a nawet czy jestem na niego obrażony. Nie byłem, nigdy bym nie mógł, ale nie byłem w stanie nic odpowiedzieć. Dopiero w środę mu napisałem:

- Przyjedź do mnie. Proszę

Odpisał prawie od razu, mimo że był w pracy.

- Co się stało?

Dość szybko doszedłem do wniosku, że moje życzenia nie mogły być spełniane, jeśli je napisałem. Musiałem je powiedzieć.

- To nie rozmowa na telefon. Proszę przyjedź, to bardzo ważne

- Ok, będę koło 17. Może być?

- Tak

Pamiętał, gdzie mieszkałem, ponieważ już kilka razy mnie odwiedził. Jednak nim nastała godzina siedemnasta, musiałem się jakoś ogarnąć, przynajmniej spróbować wrócić do normalnego życia. Włożyłem ubrania do szafy, starłem kurze, wykąpałem się, ale jak zawsze w takich sytuacjach, gdy się na coś czeka, czas płynął zdecydowanie za wolno.

Na dodatek co chwila widziałem przed oczami migawki dziewczyn widzianych przed centrum handlowym, a potem nagłówek na temat tego, co się stało z tą dziewiętnastolatką. Na szczęście jej stan był stabilny. Jej koleżanka – podobnie jak mężczyzna z tramwaju – nie mogła przestać wykonywać mojego polecenia i próbowała iść we wskazaną przeze mnie stronę. Konieczne było umieszczenie jej w zakładzie psychiatrycznym.

Burza polityczna po tej sprawie z pasażerem tramwaju przerodziła się w wielką awanturę. Wiedziałem tylko tyle, bo starałem się nie oglądać telewizji, ani nie czytać żadnych wiadomości, choć czasami pokusa była zwyczajnie zbyt duża. W końcu dowiedziałem się, że partia rządząca postanowiła poświęcić szefa MSWiA, choć przychylne jej media mówiły, że to ze względu na prywatne pobudki.

Aby jakoś zabić czas, postanowiłem pójść na spacer. Było akurat ciepło i słonecznie, ale nie dałem rady pójść na żaden większy dystans. Coś mnie ciągnęło do domu, do mojego więzienia, które sam sobie ustanowiłem.

W końcu minęła godzina siedemnasta i zadzwonił Robert. Powiedział, że jest przed furtką. Otworzyłem mu. Nie ukrywał zdziwienia i troski, ale mnie serce biło jak dzwon, ponieważ nie wiedziałem, jak mam mu o tym wszystkim powiedzieć.

Być może ktoś spyta: ,,Czemu postanowiłem porozmawiać o tym z Robertem, a nie z rodzicami?" Cóż, odpowiedź jest dość prosta: nie miałem zaufania do swoich rodziców. Nie nauczyli mnie rozmowy o trudnych sprawach i choć może jest to słaby argument, to wtedy właśnie tak było. Natomiast Robertowi mogłem powiedzieć wszystko, bo byłem pewny, że jego to obchodzi.

- Cześć – powiedział, podając mi rękę. – Co się stało?

- Chodź na... - miałem powiedzieć, ale się wstrzymałem. – Zechcesz może powiesić kurtkę, zdjąć buty i pójść do mojego pokoju?

Wtedy pojawiła się moja mama i zaproponowała Robertowi coś do jedzenia.

- Potem coś zjemy – odpowiedziałem za niego. – Teraz musimy porozmawiać.

Pod moje życzenieजहाँ कहानियाँ रहती हैं। अभी खोजें