Rozdział 7

86 9 9
                                    

Chłopiec uśmiechnął się na samą myśl o tym. Jeśli to się uda, to znów wszystko będzie dobrze. Wspólnie osadzą się w ogrodzie botanicznym, a Czerwone Koszule pewnie znajdą sobie inne miejsce. Arvid jakoś nie wierzył, że naprawdę zamierzają się poddać. Zapewne po prostu ktoś zastąpi Feriego. Dwunastolatek próbował jakoś to sobie wytłumaczyć. Uznał, że Feri mógł mieć po prostu dosyć po przegranej bitwie, i po prostu znalazł sobie jakieś wytłumaczenie, dlaczego się poddaje. Członkowie Czerwonych Koszul zbyt bardzo spodziewali się zwycięstwa, aby tak po prostu przyjąć porażkę. Możliwe też, że w pewnym stopniu Feri mówił prawdę. Potrzebowali przeciwnika, któremu będą mogli dokuczać i z którym będą mogli walczyć. Bez Placu Broni to nie było to samo. Nawet ich nie pokonali. To budowa ich pokonała.

Arvid był coraz bardziej podekscytowany. Miał ochotę biegać i skakać, aby każdy widział, jaki jest szczęśliwy. Zamiast tego klasnął w ręcę, aby każdy na niego spojrzał, i zaczął krzyczeć:

— Mam pomysł! Mam pomysł! Mam świetny pomysł!

Boka tylko pokręcił głową. Nie spodziewał się niczego konkretnego po tym tryskającym emocjami dzieciaku. Mimo to uciszył resztę chłopców, aby Arvid mógł spokojnie wyjaśnić swój plan.

— Zrobimy atak na ogród botaniczny. Pokonamy Czerwone Koszule, to serio nie powinno być trudne. Niczego się nie spodziewają. Żałują, że już nie mają przeciwnika, no to mają! Super, co nie? Wtedy będziemy mieli nowe miejsce. Placu szkoda, ale na to też mam plan...

Kolnay jako pierwszy zdołał przejąć głos:

— Ej, to nie takie głupie!

— Właśnie! — podekscytowany Czonakosz zeskoczył z beczki, jakby już był gotowy do walki. — Fajnie będzie znów ich pokonać! Arvid, oni serio myślą, że my tak po prostu się poddamy?

Arvid pękał z dumy. Czonakosz, jeden z chłopców z Placu Broni, zapytał go o coś! Mówił dokładnie do niego! Chłopiec obserwował, jakie emocje wywołują jego pomysły. Był z siebie niesamowicie zadowolony. Nagle poczuł, że faktycznie ma na coś wpływ.

— Tak, wygląda na to, że tak! — roześmiał się.

— Czekajcie... — odezwał się Gereb. — Wszystko świetnie, ale czy mi się zdaje, czy on powiedział, że my zrobimy atak, my pokonamy Czerwone Koszule? I że my będziemy mieli nowe miejsce?

Arvid nie do końca wiedział, o co chodzi, więc tylko pokiwał głową.

— Jacy my? Ty nawet nie jesteś w drużynie!

Boka wiedział, że musi czym prędzej przywołać ich do porządku. Jeszcze chwila, a powstałaby z tego nowa kłótnia. Łatwo było zauważyć, że nie każdy miał dobre nastawienie do Arvida. Co prawda plan spodobał się większości z nich, ale nie oznacza to, że nagle wszyscy go polubili. Arvid Acz nie cieszył się dobrą reputacją. Nie podobało im się też to, że zachciało mu się tak o wszystkim decydować.

— Słuchajcie! — krzyknął przywódca. W jego głosie było coś tak stanowczego, że chłopcy zaczęli się uciszać. — W tej sytuacji uważam, że możemy nawet przyjąć do nas Arvida Acza. To będzie wyjątek ze względu na to, że i tak jesteśmy już blisko upadku. Nie da się nam bardziej zaszkodzić. Stracimy nasze miejsce, to pewne. Widzę, że chcielibyście przejąć ogród botaniczny. A czy nie głupio byłoby to zrobić, wyrzucając Arvida, który to wymyślił?

— Na wojnie może nam tylko przeszkodzić — stwierdził Gereb. Nie brzmiało to tak, jakby chciał dokuczyć. Bardziej tak, jakby zauważył coś niezwykle oczywistego i chciał uratować Arvida i drużynę przed tragedią. I właśnie to zabolało dwunastolatka najbardziej. — Widzicie, jak on wygląda?

— Chyba nie utrzyma broni — dowalił Czele.

Acz wiedział, że mu nie dokuczają. Oni po prostu zdawali sobie sprawę z tego, że się nie nadaje. Mógłby to sobie wyjaśniać również na setki innych sposobów, ale nic nie mogło zmienić faktu, że poczuł się bardzo źle. Jeszcze przed chwilą nabrał mnóstwo pewności siebie. Teraz wydawała się już głupia i nieważna. Nic nie było w stanie zmienić tego, kim był. Usiadł na ziemi, kompletnie załamany.

— Nie przejmuj się nimi — pocieszył go Boka. — My po prostu nie chcemy, żeby było jak z Nemeczkiem...

To wcale nie poprawiło Arvidowi nastroju. Wręcz przeciwnie.

Nie chciał już dłużej tam być. Znów wstał i ruszył w kierunku wyjścia. Po raz pierwszy w życiu skorzystał z bramy Placu Broni, ale nawet to nie miało żadnego uroku. Nie słyszał, czy ktoś go woła. Nie słyszał co mówili. Nie był w stanie stwierdzić, czy w ogóle ktoś to zauważył. Zawsze był dla wszystkich niewidzialny. W pewien sposób przyzwyczaił się już do swojej roli. Szedł ulicą, nie widząc prawie niczego. Piękne, prawie letnie słońce nie liczyło się już tak jak wcześniej. Wesoła muzyka ulicznych grajków jakby do niego nie docierała. Arvid Acz stracił nadzieję, a to zdarzało się naprawdę rzadko. Nie miał ochoty dłużej już o tym myśleć. Pogodził się z tym, jak jest, chociaż to nadal bolało. Najwidoczniej Plac Broni nie był jego miejscem. To było miejsce innych, silniejszych chłopców, którzy nie oglądali tego z boku, tylko uczestniczyli we wszystkich ważnych wydarzeniach i bitwach. Przychodzili tam regularnie, razem bawili się i biegali po Budapeszcie. Nie było tam miejsca dla chudego, chorego dzieciaka z krzywymi nogami, które całe dnie spędzał z nosem w książkach. Jedyne co miał, to marzenia, które w tamtym momencie prysły. 

Popiół || Chłopcy z Placu Broni ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz