Rozdział 9

64 8 1
                                    

Szybko się zorientował, że na Placu nikogo nie ma. Nikogo oprócz przywódcy. Boka stał po drugiej stronie. Chodził w kółko, przyglądał się wszystkiemu i już z daleka było widać, że intensywnie się nad czymś zastanawia. Arvida bardzo to zaintrygowało. Nad czym Janosz tak myślał, stojąc samotnie na Placu?

Mały Acz zwykle nie biegał, ale teraz uznał, że głupio byłoby tak powoli iść w jego kierunku.

— Cześć! — zawołał zdyszany.

Boka odwrócił się i spojrzał na młodszego z jakąś dziwną melancholią. Zdawało się, że wcale nie chciał się z nim widzieć, ale nic na ten temat nie powiedział.

— Cześć — odpowiedział spokojnie. W przeciwieństwie do Arvida, był bardzo opanowany. — Co ty tu robisz?

Dopiero Arvid zdał sobie sprawę, że wczoraj w głupi sposób nagle uciekł z Placu.

Wypadałoby to jakoś wyjaśnić. Dwunastolatek czasem zachowywał się trochę jak dzikus, a potem nie potrafił tego naprawić.

— Wczoraj uciekłem, bo się... ee... Można powiedzieć, że się zestresowałem.

Wydukał to tak, jak jakiś wiersz w szkole, którego nie zdążył się nauczyć. Mimo to Boka w jakimś stopniu rozumiał Arvida. Było mu go nawet żal. Właśnie to sprawiało, że postanowił z nim porozmawiać chociaż przez chwilę. Nemeczek nauczył go, że do takich jak on powinno się przykuwać szczególną uwagę.

— Jasne. Ale to nic. I chyba nie po to tu przyszedłeś?

— No tak, pewnie. Nie po to... — dwunastolatek wyciągnął z kieszeni potarganych, za dużych spodni po bracie pogiętą już kartkę. Podał ją przywódcy. Nie wyglądała jak wielki plan wojenny, który miał im zapewnić zwycięstwo, ale Boka zdecydował się przynajmniej rzucić na nią okiem.

— I jak? — zapytał uradowany Arvid. Wierzył, że to naprawdę może się udać. Cieszyło go też to, że spotkał tylko Bokę. Obecność kogoś jeszcze na pewno utrudniłaby sprawę.

— Wyjaśnij, o co tu chodzi.

Obaj usiedli na ziemi, a Arvid zaczął tłumaczyć. Była to dla niego niesamowita chwila. Mówił przez dłuższy czas. Tak długo jak nigdy! Nikt mu nie przerywał, nie wyśmiewał. Mógł swobodnie opowiadać o czymś, co stało się dla niego tak ważne. Czuł gulę w gardle, która nie pozwalała mu mówić tak spokojnie, jakby tego chciał, ale to wcale mu nie przeszkodziło.

— No więc, chodzi o ten wczorajszy pomysł, żeby przejąć ogród. Obejdziemy go ze wszystkich możliwych stron. Na początek podzielimy się na takie cztery mniejsze armie, żeby nie mogli niczego zrobić. Przygotujemy też kilka osób, które będą walczyć od góry. Czyli będą czymś rzucać z drzewa. Na początek przejmiemy szklarnie. Trzeba będzie sprawić, żeby się poddali. Potem przegonimy ich wszystkich i rozwiesimy w szklarni nasze flagi.

Nagle Arvid urwał. Zdał sobie sprawę, że w jego planie nie ma tak naprawdę niczego niesamowitego. Co więcej — to nawet nie brzmiało realnie. W jego wyobraźni wszystko wyglądało prosto. Wręcz zdawało mu się, że jeśli napisze przejmiemy szklarnie, to tak się stanie. Potrzebowali jednak konkretnych sposobów, a Arvid nie potrafił ich wymyślić.

— To beznadziejne! — zdenerwował się.

Zaczął drzeć kartkę, po czym ją podeptał. Jeszcze kilka minut temu była zarysem genialnego planu, który miał uratować drużynę. Teraz była tylko kilkoma skrawkami podartego, podeptanego, brudnego papieru, z którego nic już nie dało się wyczytać.

Boka nie wyglądał na zadowolonego.

— Bez sensu to podarłeś. Jak chcesz wygrać, jeśli w siebie nie wierzysz?

Te słowa były według Arvida okropnie głupie. Boka nic o nim nie wiedział. Nie wiedział, jaki jest, i nie wiedział dlaczego to zrobił. Żadne jego mądre kwestie niczego nie zmienią.

— Nie wiem. Nie wygram. Wy wygracie.

— Wcale nie jest źle. Musimy to jeszcze przemyśleć. Nie mamy już tyle broni, ale przypuszczam, że oni też nie. O właśnie! — Boka klasnął w ręce. — Jest dla ciebie dobre zadanie. Jesteś podobno dobry w szpiegowaniu, prawda?

Arvid skromnie pokiwał głową.

— Dowiesz się, ile mają broni.

Chłopiec w jednym momencie diametralnie zmienił wyraz twarzy. A więc jeszcze się na coś przyda! Jeszcze będzie mógł coś ważnego zrobić!

— A jeśli mi się uda dostać do ich magazynu, to czy nie lepiej by było przy okazji zabrać ich broń?

— To się kłóci z honorem... — Boka nie był co do tego przekonany. No bo co to za walka? Napadliby na kogoś, kto nie ma zupełnie nic.

— To nie czas na jakieś honory — stwierdził Arvid. Zauważył, że coraz przyjemniej rozmawia mu się z Boką. Szczerze mówiąc, wcale się tego nie spodziewał. — Jeśli uda się im coś ukraść, to już będzie dla nas takie małe zwycięstwo. Ukradnięcie im czegokolwiek wcale nie jest łatwe, wiem to z doświadczenia.

Arvid uśmiechnął się lekko na samo wspomnienie, jak rok temu próbował zabrać Czerwonym Koszulom hełm. Bardzo mu się spodobał i zachciał go zdobyć. Wybrał zły moment. Pastorowie przyłapali go i pobili tak mocno, że potem Feri z czystej litości dał mu ten hełm. To był jeden z nielicznych momentów, w których Arvid czuł, że Feri jest dobrym bratem. 

— No dobrze. To jest właściwie wyjątkowa sytuacja. Potrzebujemy wszystkiego, co w jakiś sposób pomoże nam wygrać. Pozbycie ich broni to duża przewaga, masz racje. Ale jest jeszcze jedna kwestia, nad którą zastanawiałem się, dopóki przyszedłeś.

— Jaka? — zapytał Arvid z żywym zainteresowaniem. Sam zauważył, że Boka faktycznie jest mądry i mógł z nim rozmawiać lepiej, niż z kimkolwiek innym. Ciekawiło go, co ma do powiedzenia.

— Nie wiem, czy szklarnia zastąpi nam nasz Plac. 

Popiół || Chłopcy z Placu Broni ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz