Rozdział 13

64 9 4
                                    

Dopiero przed samym placem Gereb zdjął i lekko rozsunął plecak, aby Arvid mógł obejrzeć jego zawartość. Strasznie się rozczarował.

— Metalowa puszka? Ale na co to się zda?

Gereb roześmiał się. To był przyjemny śmiech. Arvid pomyślał, że właśnie tak śmieją się przyjaciele. Teraz on i Gereb byli chyba przyjaciółmi, prawda? Gdyby nie byli, wybrałby przecież kogoś innego!

— Mam jeszcze to — trzynastolatek wyciągnął z kieszeni pudełko zapałek. Widząc, że Arvid wciąż nie rozumie, pokazał gestem, żeby weszli na Plac. Już nie Broni, tylko budowy. To bolało ich obu.

Arvidowi nie mieściło się to w głowie. Plac bez murów wyglądał tak dziwacznie, tak okropnie, że chciał czym prędzej zmazać sobie ten obraz sprzed oczu.

— To czas zemsty. Za wszystko — powiedział Gereb. Arvid nie wiedział jeszcze, co to tak naprawdę oznacza. Tylko przytaknął, gotów na wszystko.

Deżo już wcześniej obrał sobie za cel mały, drewniany budynek, który służył jako magazynek na budowie. Zarządził, że muszą zebrać stertę liści. Na szczęście (lub nieszczęście) była jesień, więc znalezienie ich nie było takie trudne. Chłopcy włożyli je do środka składziku. Arvid już pojął, o co chodzi. Co ciekawe, wcale nie czuł większego strachu niż wtedy, gdy biło go pięciu starszych chłopaków. Nie bał się bardziej, niż gdy wszyscy chłopcy z Placu Broni patrzyli na niego, nie wiedząc, skąd się w ogóle tu wziął. Gdy skakał z okna kamienicy bał się dużo bardziej niż wtedy, gdy przyszło mu palić magazyn.

Naprawdę ciężko to wyjaśnić. Arvid był po prostu tak zaślepiony wyobrażeniem, że wreszcie ma przyjaciela, że dla niego nie liczyło się nic więcej. Widział też coś pięknego w tej zemście. Przeczuwał, że Gereb robi to przede wszystkim dla swojego zmarłego przyjaciela.

To działo się szybko. Deżo wylał zawartość metalowej puszki na ułożone w środku koparki liście. Podpalił znalezioną w kieszeni suchą kartkę i szybko wypuścił ją z ręki. Arvid oglądał to z boku, ale do niego również doszedł potwornie gorący podmuch. Gereb odskoczył w tył, czując, jakby parzyło go powietrze.

W jednym momencie powstała tam ogromna kula ognia. Stopniowo pochłonęła komórkę budowlańców. Czas się zatrzymał. Drewno zamieniało się w popiół. Schowek wypełnił dym. Wyleciał otwartymi drzwiami. Palił się już sufit.

Chłopcy stali w bezruchu, zachwyceni i przerażeni swoim czynem jednocześnie. Magazyn przestał przypominać magazyn. To był rozwalający się zbitek długich, spalonych desek. Konstrukcja zaczęła się rozwalać. Oboje podziwiali, jak niszczy ją żywioł.

Ale zanim w pełni to nastąpiło, Gereb usunął się z miejsca wydarzeń. Po cichu pobiegł schować się za dalszymi kamienicami. Zagłuszał go dźwięk pękających, upadajacych desek i strachu.

Arvid jakby zastygł w miejscu. Nie mógł nic zrobić. Nie spostrzegł, że jego "nowego przyjaciela", który go tu zaciągnął, już nie ma. Nie spostrzegł też kogoś jeszcze...

Chłopiec wybudził się z transu dopiero, gdy ktoś mocno pociągnął go za kaptur. 



_________

Tym razem naprawdę krótki rozdział, ale następne będą już normalnej długości. 

I byłbym wdzięczny za informację, jakiej długości rozdziały czyta wam się najlepiej. jak można zauważyć ja piszę to najpierw w oddzielnym pliku, a dopiero potem wrzucam to na wattpada, dlatego w niektórych momentach trochę ciężko jakoś sensownie podzielić to na rozdziały

Popiół || Chłopcy z Placu Broni ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz