22. Chaos i nicość

87 3 10
                                    

Kiedy rany zaczynają się goić, dla człowieka, który chce je wykorzystać do ulżenia samemu sobie, pojawia się jedna myśl. - kontynuować, czy odpuścić?

Od zawsze wiedziałam, że to jest złe. Nie powinno się samookaleczać, aby poczuć się żywym. A zadawanie sobie samemu bólu to nie tylko jeżdżenie ostrzem po skórze. Uciekanie w alkohol, narkotyki, czy złudne szczęście, sporządzone z bezsensownego ryzyka.

***

Kiedy niewidzialna pętla zacisnęła się wokół poharatanych części mojego serca, widziałam, że to był koniec.

Nigdy nie uważałam tego miejsca za dom. Od zawsze sądziłam, że jest to miejsce, które ma mnie przygotować do zbudowania własnej przystani.
Nie czułam tu spokoju, szczęścia ani bezpieczeństwa. Zawsze nam mówiono, że historia lubi się powtarzać.

Przeniosłam zmęczone tęczówki na małą suczkę, która zatrzymała się na poboczu, gdy ją prowadziłam. Mimo tego co się stało, dalej się nią opiekowałam, kiedy Emily i Paul tego nie robili.

- Chodź, Lily. - zawołałam futrzaka.

Ściemniające się londyńskie ulice były dość klimatyczne. Zawsze lubiłam przemierzać Londyn skąpany w mroku. Był tak spokojny a ja czułam jak każdy cień opatulał moje ciało.

Podgłośniłam piosenkę. Dźwięki rozbrzmiewały w białych słuchawkach a ja czułam jak stopniowo każda zła emocja uchodzi z mojego umysłu.

Emily: Jak z nią wrócisz, masz zabrać swoje rzeczy z szafy

Lilith: Czemu niby?

Emily: Bo nie mam gdzie dać swoich? Logiczne, pomyśl, chociaż czasami.

Parsknęłam cichym śmiechem, wchodząc z psem do domu. Czułam jak gdybym wchodziła kolejny raz w otchłań, która z każdą chwilą, niszczy mnie coraz bardziej.

Odpięłam turkusowe szelki, wraz z czarną smyczą, od małego ciała psa.

Wyprostowałam się, zastanawiając się czy może lepiej nie byłoby wyjść i nigdy tu nie wrócić. Wiedziałam, że wracał zły czas. Nie chciałam spać ani jeść. Moją głowę zajmowały wszystkie złe wspomnienia i scenariusze. Znów będzie jak poprzednio?

- I mogłabyś powyrzucać część, bo zbędnie zajmują miejsce.

Przewróciłam oczami, zdejmując czarne trampki. Za dużą, czarną bluzę zawiesiłam na siwym haczyku, licząc, że chociaż to nie zostanie skomentowane.

- Schudłaś czy mi się wydaje? - zapytała kpiąco szatynka. - A no tak, tylko mi się wydawało. - zaśmiała się ze mnie a ja miałam ochotę płakać, na przemiennie krzycząc.

Mój problem z jedzeniem lekko zanikał, ale znów coś ukłuło mnie w serce.

- No tak, tak. - przygryzłam dolną wargę, próbując nie przepuścić tego wgłąb swojej głowy.

- Więc zabieraj swoje rzeczy. - uniosła hardo głowę. - Możesz tu chociaż posprzątać.

Miałam cholernie dość swojego życia.

***

Popatrzyłam przed siebie, zastanawiając się ile czasu mogła trwać egzekucja. Zazwyczaj było to krótkie i dosadne. Więc dlaczego w moim przypadku było odwrotnie? Każda sekunda w tym domu była torturą. Nie chciałam tam być. Chciałam się rozpłynąć i w końcu zaznać upragnionego spokoju.

Złożyłam kanapki, wkładając je do tostera. Uśmiechnęłam się na samą myśl, kiedy przypomniałam sobie o Nicholasie. Kojarzył mi się z głupimi tostami. To było idiotyczne.

NothingnessWhere stories live. Discover now