piętnaście

43 4 46
                                    

Ostatni czas był zaskakująco dobry.

Oczywiście na tyle, na ile dobrze mogło być w życiu tak złamanych dzieciaków. Jak zwykle wszystko się sypało, a oni nawet nie byli szczęśliwi, ale przez krótką chwilę przestali tyle palić, krzywdzić się i myśleć o śmierci.

Mieli siebie, dawali sobie zrozumienie i ukojenie. To wystarczało.

Dlatego tym razem po kłótni z rodzicami, zamiast siedzieć sama i przypalać się papierosem, Lily zadzwoniła do Mike'a. Ten od razu zgodził się, żeby przyjechała, więc wsiadała w najbliższy pociąg. Nie miała samochodu, bo rodzice nie chcieli dać jej na niego pieniędzy, więc musiała podróżować w taki sposób.

Kiedy tylko otworzył jej drzwi i obrzucił ją spojrzeniem, od razu przyciągnął ją do siebie i objął. Była zapłakana, miała rozmazany makijaż i chyba nawet nie zdawała sobie z tego sprawy. Zaniepokoiło go to, bo nigdy nie widział, żeby płakała. Jemu przy niej zdarzyło się to już kilkakrotnie, ale ona często w żartach powtarzała, że dawno temu wypłakała wszystkie łzy i niezdolna jest do tej czynności.

Odsunęła się od niego dopiero po kilku minutach. Splótł ich dłonie ze sobą i poprowadził w kierunku schodów.

- Masz gościa? - dobiegł ich głos z kuchni, na co Mike spiął się i stanął.

- Tak, mamo. Przyszła Lila, moja przyjaciółka.

Skinęła nieśmiało głową w stronę matki chłopaka. Nawet nie zwróciła uwagi na określenie jakiego użył i na to, że delikatnie zabolało ją serce.

- O boże, wszyscy w porządku? - zapytała przejęta na widok jej rozmazanego tuszu i kresek.

- Tak, damy sobie radę.

Nie dał jej powiedzieć nic więcej, tylko pociągnął do swojego pokoju. Pozwolił jej usiąść na łóżku i wtulić się w siebie. Nie płakała, ale była w dziwnym transie.

- Co się stało?

Jej rodzice się pokłócili. Nic nowego, powinna była dawno temu do tego przywyknąć. Zawsze wyglądało to tak samo. Kłócili się o głupotę, przeradzało się to w wyrzucenia sobie całego zła i obwinianie córki o wszystko. Tym razem znów zarzucali sobie zdradę. Myśleli, że tego nie słyszała, ale ona zawsze siadała na schodach i pochłaniała każde słowo.

Teraz, zresztą tak samo jak wiele razy wcześniej i jeszcze kilka później, jej matka powiedziała że wychodzi się zabić. Ostatnie kilka razy Lily przemilczała, siedziała na balkonie, wypalała kolejne papierosy i czekała aż ta wróci. Nienawidziłą jej (a przynajmniej bardzo chciała), ale nie potrafiła się o nią nie martwić. A życie z samym ojcem byłoby jeszcze gorsze.

Tym razem jednak poczuła potrzebę aby coś zrobić. Podbiegła do drzwi i nie pozwoliła swojej matce wyjść, na co ta ją spoliczkowała. Jednak Lily nie odpuszczała. Usiadła przed nimi, w taki sposób że zagrodziła je własnym ciałem.

- Wszystkim wyszłoby na dobre, gdybyście się rozstali. Nawzajem tylko niszczycie siebie i mnie.

- Robimy to dla ciebie! - wrzasnęła jej matka, kolejny raz podnosząc rękę, na co Lily się skuliła. - Byłoby jeszcze gorzej gdybyś wychowywała się w rozbitej rodzinie. Ja nie mam pieniędzy na utrzymanie ciebie. Wolałabyś zostać z ojcem, który nawet obiadu nie umie zrobić?!

- Zawsze mówicie, że to dla mnie, ale prawda jest taka, że to tylko wymówka. Boicie się co pomyślą znajomi, sąsiedzi, reszta rodziny. Ale w niej nikt nie jest normalny i wszystkim na dobre by wyszły rozwody.

- Daj mi wyjść z tego domu.

- Nie.

- Natychmiast się odsuń, bo zaraz znowu cię uderzę!

miłość i kwiaty [zakończone]Where stories live. Discover now