PROLOG

1.4K 20 0
                                    

— Nie powinieneś mnie prowokować.

— Panno Davies... — Jego głos był szeptem, który wywoływał ciarki na jej odsłoniętych plecach. Brzmiał jak ciepłe powitanie, zaproszenie do zabawy. Wprawdzie nie było nic zabawnego w morderstwie, ale jej rozmówca miał nieoczywiste poczucie humoru.

Nie zastanawiając się zbyt długo, ponownie przyjęła zaproszenie lekkim skinieniem głowy i przyspieszonym oddechem. Nie była w stanie zliczyć, ile razy już się zgodziła. Zawsze z tą samą ostrożnością, zawsze z dystansem. Skinienie głową wydawało się odpowiednie. W ich małej zabawie nawet najdrobniejszy gest był brany pod uwagę. Delikatny ruch palcem, zmarszczenie brwi czy pocieranie skroni. A zwłaszcza oddech. Oddech był najbardziej zdradliwy, bo to on odzwierciedlał bicie serca, a tylko serce było w tej zabawie szczere.

Mia nigdy nie przypuszczała, że podczas zabijania człowieka będzie ubrana w suknię wieczorową z odsłoniętymi plecami i cienkimi ramiączkami. Sukienka była w kolorze krwistej czerwieni, więc jeśli skapie na nią kil- ka kropel krwi, nikt nie powinien się zorientować. Gdy- by miała być precyzyjna, to powinna dodać, że nigdy nie przypuszczała, że zabije kogokolwiek. Że stworzy sytuację, w której odbierze komuś życie, by ocalić swoje. Nie chodziło o to, czyja śmierć jest bardziej akceptowalna, bo żadna nie była i ta sprawa nigdy nie podlegała dyskusji. Chodziło o trzymanie się prostej zasady: ktoś musi zginąć, by przeżył ktoś inny.

Ich mała zabawa miała jeszcze kilka reguł, a każda z nich była równie paskudna. Ale zgodziła się grać i teraz przyszedł czas na jej ruch.

Mia nie chciała go zabić, dlatego że wyrządził jej krzywdę, choć ten fakt był dla niej niezaprzeczalny. Ona musiała go zabić. To była konieczność, wymóg ich zabawy. Chciała jego śmierci, bo sama pragnęła żyć. To dość okrutne, ale przecież świat zbudowany jest na okrucieństwie. Choć rów- nie dobrze mogła to być manipulacja jej podświadomości, która usilnie próbowała znaleźć wytłumaczenie dla tego czynu. Bo czy zabójstwo w obronie własnej nie jest przypadkiem koniecznością? Na pewno jest bardziej ludzkie niż zabicie dla korzyści.

— Nie powinieneś mnie prowokować — powtórzyła dosadnie, lufę pistoletu przykładając mu do czoła. — A to dlatego, że trzymam broń przy twoim czole i w każdej chwili mogę pociągnąć za spust.

— Więc czemu tego nie zrobisz, panno Davies? Już dawno powinienem leżeć w kałuży krwi.

Brunetka zacisnęła usta w wąską linię i wciągnęła po- wietrze przez nos. Usilnie próbowała nie dopuścić do siebie myśli, które napływały jej do głowy. Bała się przyznać sama przed sobą, dlaczego nie odebrała życia temu człowiekowi. Miała ku temu tak wiele powodów. Setki, tysiące, miliony powodów, żeby go zabić, a tylko jeden, żeby pozostawić przy życiu. Starała się zignorować fakt, że jeden powód za życiem jest mocniejszy niż miliony tych po stronie śmierci. Nie jestem morderczynią — powtarzała uparcie w swojej głowie — a on nie zasłużył na śmierć.

— Zwątpiłaś.

Uniosła wzrok na jego oczy. Chciała odnaleźć w nich coś, co przekona ją do darowania mu życia. Odrobinę skruchy, smutku czy lęku. Coś ludzkiego, co będzie niezbitym dowodem na jego człowieczeństwo. Coś, co złapie za jej nadgarstek i każe opuścić dłoń. Ale dostrzegła jedynie, że znowu podjął grę. Nałożył na ramiona pelerynę pewności siebie i przybrał surowy wyraz twarzy. Zniknęły zmarszcz- ki, a szczęka się zacisnęła. Przyjmował postawę, w której czuł się silniejszy od niej. Nie do pokonania.

Na jej ciele pojawiła się gęsia skórka, której powodem był letni wiatr. Czuła chłód dochodzący z każdej strony, przede wszystkim od bosych stóp, które łaskotała nisko przycięta trawa. Wiatr i chłód bijący od tego mężczyzny. Stał niewzruszony, jakby w ogóle nie przejmował się tym, że ktoś właśnie zamierza go zabić. Jego serce nawet nie przy- spieszyło, podczas gdy serce dziewczyny ruszyło w pogoń za człowieczeństwem, które sama sobie odebrała, celując do drugiego człowieka.

Parker wysunął dłoń z kieszeni swoich garniturowych spodni i złożył palce, tak by imitowały kształt pistoletu. Prychnął rozbawiony, spoglądając w szare oczy dziewczyny, i przycisnął dwa palce do jej skroni. W tej sekundzie Mia zdała sobie sprawę, że rozmawia z tym samym mężczyzną, który tygodniami ją nachodził. Tym, którego szukała za rogiem i po wyjściu ze sklepu, depczącego jej po piętach, idącego za jej krokami. Nie było śladu po mężczyźnie, którego zdążyła wydobyć z twardej skorupy. Nie mogła liczyć na skruchę z jego strony. Bo on wcale nie czuł się winny, że zaprosił ją do gry.

— Które z nas ma przewagę, panno Davies?

P A R K E R | +18  ✓ [W SPRZEDAŻY]Where stories live. Discover now