ROZDZIAŁ 1

544 9 1
                                    

W toalecie było zimno, ciemno, a do tego śmierdziało. Ledwo odnalazła dłonią włącznik światła, który nacisnęła resztkami sił. Żarówka nad jej głową na chwilę się zaświeciła, by potem wydać z siebie dziwny dźwięk i zgasnąć. Jeszcze kilka razy użyła przycisku, ale bezskutecznie. W końcu jednak po kolejnych desperackich ruchach pomieszczenie rozświetliło się bardzo delikatnym żółtawym światłem.

Kobieta przycisnęła rozgrzane czoło do chłodnej ściany wyłożonej kafelkami. W tej chwili nie interesowało jej to, że znajdowała się w obrzydliwej łazience na stacji paliw. Próbowała nie myśleć o tym, co inni ludzie robili w tej toalecie i ile bakterii jest na płytkach. Wzięła głęboki wdech i poczuła, jak smród rozpływa się po jej płucach i wymusza jeszcze większe mdłości, które tak długo powstrzymywała. Wciąż czuła się okropnie. Jej ciałem wstrząsnęły drgawki, a na skórze pojawiła się gęsia skórka, chociaż miała na sobie ciepłą bluzę. Odnosiła wrażenie, jakby w jej brzuchu wszystko boleśnie wirowało i pchało się w kierunku ujścia. Wiedziała, że nie wytrzyma ani chwili dłużej, więc pod- biegła do muszli klozetowej i upadła przed nią na kolana. Zacisnęła dłonie na porcelanie i przymknęła powieki. Pozwoliła, by cała zawartość jej żołądka wylądowała w śmierdzącym sedesie. Czuła żółć i to nieznośne pieczenie.

Panika. Czysta, zimna, bolesna. Co najlepszego wyprawiała? Co usiłowała osiągnąć? Jechać dwieście kilometrów, żeby znaleźć rodziców jednego z chłopaków, którzy zabili jej rodziców? Żeby stanąć na ich niewielkim ganku ze skrzypiącymi deskami i zadzwonić dzwonkiem, a potem uciec jak przestraszone zwierzę? Co najlepszego wyprawiała?

Poczuła wibracje w tylnej kieszeni. Na początku chciała zignorować połączenie, ale potem sobie uświadomiła, że rozmowa z kimś, nawet z przypadkowym konsultantem, pomoże jej się uspokoić. Wyciągnęła telefon z kieszeni i na- cisnęła zieloną słuchawkę.

— Mia, kochanie. — Ciepły ton ciotki pozwolił jej dojść do siebie. Miała tak podobny głos do jej mamy. — Kiedy mnie odwiedzisz?

— Nie wiem, ciociu — odetchnęła cicho. — Dopiero nie- dawno zaczęłam pracę i nie dadzą mi jeszcze urlopu.

— A jakiś weekend?

— W weekendy... — Zawahała się przez chwilę. Nie mogła powiedzieć ciotce, że w każdy weekend zamienia się w detektywa i na własną rękę próbuje rozgryźć zagadkę śmierci swoich rodziców. Bo to nie był przypadek. Bo to nie mógł być przypadek. — Postaram się niedługo przyjechać.

— Znowu zamykasz się w sobie?

— Skąd ten pomysł? — zapytała, znajdując w kieszeni spodni chusteczkę, którą otarła usta.

— Bo brzmisz na kogoś takiego.

— Wszystko gra. — Starała się, by jej głos był radosny.

— Nie muszę cię widzieć, żeby wiedzieć, jak fatalnie teraz wyglądasz — wymamrotała do słuchawki ciotka, a potem cmoknęła niezadowolona. — Przyjadę do ciebie i zostanę na jakiś czas.

— Nie ma takiej potrzeby, ciociu. — Mia zdała sobie sprawę, że panujący w łazience smród jest nie do zniesienia. Podniosła się z kolan i wyprostowała plecy. — U mnie na- prawdę wszystko dobrze. Mogę brzmieć dziwnie, bo chyba złapało mnie jakieś choróbsko.

— Umiesz ugotować rosół?

— Umiem.

— Wątpię, ale niech będzie. — Kobieta po drugiej stro- nie słuchawki ponownie zacmokała. — Okłamujesz mnie, a wiesz, że tego nie lubię.

Mia mimowolnie przewróciła oczami. Ciocia Cece była jedną z najpaskudniejszych osób, jakie przyszło jej poznać. Czasem pragnęła wykasować jej numer i zapomnieć adres. Ukryć się przed nią, żeby nie musieć słuchać nieustające- go paplania. Żeby nie widzieć wskazywania palcem i nie przejmować się wykrzykiwaniem jakichś absurdów. Ale miała tylko ją. Ona jedna jej została i nieustannie jej o tym przypominała.

P A R K E R | +18  ✓ [W SPRZEDAŻY]Where stories live. Discover now