ROZDZIAŁ 3

414 11 0
                                    

— Tak, ciociu — wymamrotała do słuchawki telefonu. — Tak, ciociu. Przyjadę.

Zatrzymała się, by poprawić papierową torbę z zakupami. Jak na złość dostała tę bez rączek, więc musiała trzymać ją w swoich ramionach. Modliła się, żeby tylko nie wypadły z niej jabłka i nie przeturlały się wzdłuż parkingu.

Ciocia Cece była jedyną rodziną, jaką miała. Starsza siostra jej matki nie miała dzieci ani męża. Była lekkoduchem i instruktorką jogi. Już jakiś czas temu kupiła niewielki biały dom z ogródkiem i spędzała tam wszystkie słoneczne dni.

— Weź strój do jogi, dam ci kilka lekcji.

— Jasne, ciociu. — Dmuchnęła gorącym powietrzem w mały zakręcony kosmyk włosów, który opadł jej na sam środek twarzy. Na zewnątrz był dość silny wiatr zapowiadający burzę. — Muszę kończyć.

—Ucałuj Rudego!

— Tak, jasne. Pa, ciociu! — zawołała i sięgnęła do telefonu, by nacisnąć czerwony przycisk.

Mimo wszelkich trudów tej relacji kochała swoją ciocię, ale niech nie myśli, że będzie całowała tego grubego kocura, który potrafi w nocy przyjść do jej sypialni i budzić ją swoim mruczeniem. Naprawdę lubiła zwierzęta, ale ten egzemplarz był szczególnie upierdliwy.

Ruszyła w kierunku swojego samochodu, który znajdował się na ogromnym parkingu na dachu budynku. To jeden z niewielu większych sklepów otwartych do północy, więc był dla niej idealnym rozwiązaniem. Nienawidziła ro- bić zakupów, więc takie miejsce jak to było wybawieniem. Wszystko znajdowało się pod jednym dachem, a po dwudziestej trzeciej ruch praktycznie zamierał, więc nie musiała się przepychać, gdy sięgała po makaron.

Wsunęła telefon do tylnej kieszeni spodni i poprawiła papierową torbę w swoich ramionach. Na parkingu stały tylko dwa samochody, z czego jeden należał do niej. Do- strzegła, jak trzech mężczyzn wysiada z wozu, a jeden z nich do złudzenia przypomina goryla, który nieustannie za nią chodził. Mówiła Parkerowi, żeby go odwołał. Najwidoczniej miał gdzieś jej prośby lub mówił prawdę, gdy twierdził, że nie ma z tym nic wspólnego.

Mężczyźni wolnym krokiem ruszyli w jej stronę. Zaczęła odliczać, czy uda jej się dobiec do auta, zanim któryś z nich ją dogoni. Być może zdąży. Musi tylko wyrzucić zakupy i odnaleźć w torebce kluczyki od samochodu, wtedy na pewno...

— Czy mogę prosić o rozmowę, panno Davies?

Panno Davies.

Dlaczego w głowie usłyszała te same słowa, lecz wy- powiedziane głosem Parkera Salvatore? To absurdalne, że pomyślała właśnie o nim, skoro nie chciała mieć z nim nic wspólnego. Ten mężczyzna wyglądał jak kolejna zagadka do rozwiązania, a ona miała ich już wystarczająco dużo. Mimo to po jej plecach przebiegły ciarki na samo wspomnienie brzmienia jego głosu. Był głęboki, spokojny i idealnie wyważony.

Salvatore doskonale potrafił manipulować reakcjami swojego ciała, więc i nad głosem panował niczym mistrz. Każde słowo artykułował z pełną surowością, ale gdy wy- mawiał jej nazwisko... jego głos brzmiał wręcz czule.

Nagle zapragnęła, by nikt inny nie mówił do niej „panno Davies".

Mężczyzna tajemniczo się uśmiechał, a dwóch jego ludzi stanęło za jej plecami. Uniosła głowę trochę wyżej i przyjrzała się człowiekowi przed sobą. Był bardzo wy- soki. Na ramionach miał ciemny płaszcz sięgający mu aż do kostek. Wyglądał tajemniczo i trochę komicznie. Było nadzwyczaj ciepło, a on ubrany był jak tajny agent z filmu z lat osiemdziesiątych. Miał krzywy nos, prawdopodobnie kiedyś złamany, duże zakola i kilka siwych włosów. Mimo to nie wyglądał na kogoś starszego. Mógł mieć nie więcej niż czterdzieści lat.

P A R K E R | +18  ✓ [W SPRZEDAŻY]Where stories live. Discover now