Dwadzieścia pięć

4.1K 239 57
                                    

NEVIN

Nie jestem pewien, co niepokoi mnie bardziej. 

To, że szczęście tak łatwo udało mi się odzyskać, czy to, że właśnie jedziemy z Harper moim autem do miejsca, które Nash przekazał nam w SMS-ach. Wiadomości były dziwne, trochę bez ładu i składu, przez co Harper całą drogę zastanawia się, o co chodzi. 

– Może się nawalił – śmieję się cicho, próbując rozładować napięcie. – Wiem, że to wydaje się dziwne, ale to typowy dwudziestojednolatek. Studiuje, aktualnie ma wakacje, a imprezuje całkiem nieźle. Jest opcja, że trochę przedobrzył i postanowił do mnie uderzyć.  Zawsze jestem dla niego, kiedy przyjeżdża do Bostonu. 

– Jakoś nie chce mi się w to wierzyć – mamrocze Harper. – Mam złe przeczucia. 

Słońce już całkiem zaszło, a na granatowym niebie odznaczają się ciemnoszare kłęby chmur. Jeszcze trochę, a pewnie zacznie padać. Dobrze chociaż, że jest ciepło. 

Nie chcę niepokoić jej jeszcze bardziej i zdradzać, że te nie wydaje mi się, by na miejscu było kolorowo. Już wyobrażam sobie Nasha z podbitym okiem albo coś gorszego. To byłoby jak karma dla mnie… za to, że Harper tak naprawdę mnie nie odrzuciła. Przyjęła kwiaty, przez co istniejąca połowa mojego serca wypełniła się szczęściem, którego nigdy wcześniej nie znałem. Teraz siedzi tu obok mnie, gotowa by pomóc w każdej sytuacji. 

Równowaga. Skoro jedno mi w życiu wychodzi i Harper zgadza się choćby przemyśleć bycie z takim dupkiem jak ja, to coś jednak musi się spieprzyć. W gardle rośnie mi ogromna gula, gdy uświadamiam sobie, że w parze z moim zadowoleniem może pójść cierpienie Nasha. Znowu. 

Dojeżdżamy na miejsce w niecałe dwadzieścia minut. Moim oczom ukazuje się jakiś pustostan przy rzece, a obok niego znajduje się raczej przeciętny bar z brzydkim szyldem, stara jak świat budka telefoniczna i zaniedbane chodniki i ulice. Widzę ciemną poświatę na rzece, a wzdłuż brzegu ustawiono małe lampki, które w miarę oświetlają okolicę. Parkuję tuż przy barze, a Harper natychmiast wyskakuje z auta, wręcz dygocząc z niepokoju. 

– Harper… Harper, poczekaj! 

Ona już biegnie w kierunku baru i wpada przez drzwi z impetem, na wejściu zderzając się z jakimś wysokim i postawnym gościem. 

– Przepraszam! – sapie zdyszana. – Przepraszam! Szukam przyjaciela! 

Moje serce rośnie, gdy tak o nim mówi, ale nie mam siły ani czasu się na tym skupić. Pamiętam wzrokiem mały bar, jednak nigdzie nie widzę Nasha ani jego wózka. Harper robi to samo i wbiega na środek sali, krążąc wokół własnej osi w ekspresowym tempie. Stawia małe kroczki z powrotem w moją stronę i po chwili już ciągnie mnie na zewnątrz. 

– Tu go nie ma – oznajmia oczywistość. 

Robi mi się jakoś zimniej, bo nie ufam temu wszystkiemu. Dzwonię do Nasha, jednak on nie odbiera… co ani trochę mi się nie podoba. Idziemy wzdłuż ulicy aż do kamienistej ścieżki, ktora prowadzi w stronę rzeki, aż nagle Harper zatrzymuje się na środku wyboistego chodnika. Gwałtownie obraca się w moją stronę, a jej kurtka skrzypi lekko, gdy podnosi rękę między nas. 

– Czekaj. Słyszysz? – szepcze. 

Milknę i staram się nie wydawać żadnego dźwięku. 

– Nie… 

– Zadzwoń jeszcze raz – poleca. – Zadzwoń do Nasha. 

Pospiesznie odsuwam telefon od ucha i wybieram numer po raz kolejny. Stoimy pośród tej ciszy, ulica jest kompletnie pusta i trochę zbyt ciemna, a gdzieś w oddali rozbrzmiewa cichy dźwięk dzwonka w telefonie mojego brata. 

Połowa twojego serca (Boston boys #1) [+18] Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz