30. Ten Jeden

59 44 30
                                    

Dzień 9
Liam

W drodze do Doncaster właściwie nie wiedziałem, co robię.

Chociaż nie.

W zasadzie czułem się, jakby ktoś inny nie wiedział, co robi. Ktoś jechał do Doncaster. Potem Ktoś wstąpił do mojego domu i spotkał się z Veronicą. Ktoś został przez nią rzucony. A może Ktoś sam z nią zerwał? Ktoś tego nie wiedział, a przynajmniej nie był pewien.

A potem wróciłem nad Loe Lake. Ja, Liam Ipkiss. Nie powiedziałbym, żebym w tym momencie wiedział, co robię, ale z całą pewnością to ja tego nie wiedziałem.

Rozumiecie?

Zatrzymałem się na swoim standardowym miejscu parkingowym i wyjrzałem przez okno na dom po prawej. W żadnym oknie nie paliło się światło. Zaskoczony zgasiłem silnik i wysiadłem z auta, zostawiając w nim mój bezużyteczny, rozładowany telefon. Podszedłem do drzwi frontowych, ale okazały się zamknięte, w przeciwieństwie do tych kuchennych, jednak dom i tak był pusty, od której strony by do niego nie wejść.

Nie miałem zbyt wielu pomysłów odnośnie tego, gdzie mogli się podziać mi przyjaciele, a te, które miałem, okazały się chybione. Poszedłem nad jezioro, ale nie było ich nad jeziorem. Później ruszyłem w stronę plaży — chociaż już odcinek piasku między Loe Lake a morzem trudno było nazwać inaczej. Kiedy jednak już dotarłem na brzeg i się rozejrzałem, zobaczyłem dokładnie to, co spodziewa się zobaczyć człowiek, przychodząc na plażę kilkanaście minut po zachodzie słońca: ciemniejące niebo, granatowo-szare morze i absolutnie żadnych ludzi.

Oparłem ramiona na biodrach i westchnąłem. Mogłem mieć tylko nadzieję, że nie poszli znowu do Porthleven na piechotę, jak to mieli w zwyczaju robić pod moją nieobecność.

Już miałem zawrócić do domu, z zamiarem samotnego zanudzenia się na śmierć, kiedy moją uwagę przykuł jasny punkt, jaśniejący coraz bardziej w miarę jak zapadał zmierzch.

Muszelka.

Ani trochę nie uśmiechało mi się tam iść. Za każdym razem, kiedy myślałem o tym miejscu, miałem przed oczami własną pięść, ześlizgującą się po policzku Kevina. To był kiepski cios, ale jakiego uderzenia można się było spodziewać po kimś, kto z zasady unikał przemocy i nigdy wcześniej nikomu nie przywalił?

Macie rację. Żadnego. A jednak wtedy mu przywaliłem i naprawdę żałowałem, że to zrobiłem. Cokolwiek wtedy powiedział, nie powinienem był go bić.

Zastanowiłem się nad tym przez sekundę, przypominając sobie jego słowa.

Nie. Chyba jednak sobie na to zasłużył. Ale to nie ja powinienem był mu przywalić, tylko Denise.

Niechętnie zacząłem iść w stronę Muszelki. Miałem do wyboru 1) to, albo 2) szukanie przyjaciół po całym Porthleven, bez żadnej gwarancji, że faktycznie tam byli, albo 3) siedzenie samemu w domu aż wrócą, żeby potem ochrzanić Cole'a za niezamykanie drzwi. Równie dobrze mogłem zacząć od 1) przed realizacją 2) i 3).

W zasadzie aż do wejścia to był spokojny spacer. Trochę myślałem o Veronice, ale to nie było nic szczególnego. Nie się czułem, jakbym właśnie zakończył związek. Raczej jakbym nigdy w nim nie był, a teraz po prostu nie był w nim bardziej.

Ciężko zaczęło być dopiero, kiedy wszedłem na taras, na którym trwała już jakaś impreza i wśród gości dostrzegłem Denise. Siedziała przy jednym ze stołów z Margo, ale ja miałem wrażenie, że jej obecność jest silniejsza od wszystkich pozostałych.

Przełknąłem ślinę. To, co zamierzałem zrobić, było przerażające. Ale jaki miałem wybór? Przepadłem i dobrze o tym wiedziałem.

Zmęczony ruszyłem w jej stronę, ostatni raz rozważając tę prostszą z opcji: Mogłem po prostu dosiąść się do niej i Margo, powiedzieć coś zabawnego, zaczekać na powrót reszty. Mogłem wybrać lepszy moment na wywrócenie świata do góry nogami albo zwyczajnie pozwolić, by jego losy płynęły niezmąconym torem, bez mojej interwencji w równowagę czterystu wymiarów.

How Did We End Up Here? ✔Where stories live. Discover now