Prolog

285 33 34
                                    

Siedzieli jak na szpilkach nie myśląc nawet żeby się poruszyć chociażby i o milimetr. Atmosfera była gęsta oraz ciężka i nawet Kenji, tak radosny i roześmiany na co dzień, zachowywał martwą ciszę. Stukanie zegara roznosiło się dookoła brzmiąc tak głośno jakby co chwilę wybuchała bynajmniej bomba atomowa. Młody białowłosy chłopak rozglądał się co jakiś czas stając się nie kręcić głową jednak jego oczy latały od punktu do punktu. Reszta mogła sobie tylko wyobrażać co w tej chwili przeżywał. W końcu agencja była jego pierwszym miejscem, które mógł nazwać domem, a jej pracownicy stali się dla niego praktycznie rodziną na którą zawsze mógł liczyć.

Kobieta w kitlu podążała za to morderczym wzrokiem za mężczyzną na przemian chodzącym to w prawo i w lewo nawet nie udzielając im tej wątpliwej przyjemności spojrzenia na nich. Wiedziała ona, że prezes wynegocjował to, że nie mógł jej wybrać. Nie mógł jej z powrotem ściągnąć do półświatka i nie mógł na nowo uczynić z niej maszyny, która nie miała własnych uczuć. Mimo iż nie była z nim wcale tak długo to prawie ją złamał, a aktualnie ktoś z jej bliskich miał się pożegnać z życiem tutaj i przejść wejście w świat przestępczości gdzie będzie wykorzystywany wobec upodobań szefa Portówki. Nawet nie chciała sobie wyobrażać jakie piekło mogło spotkać każdego z nich z osobna zależnie od tego jaką zdolność upatrzył sobie były lekarz, praktycznie modliła się o to żeby nie była to Kyouka, chociaż nie była wierząca.

Kunikida zaś pragnął tylko by nie było to żadne z dzieci. I myśląc o tym miał na myśli i Kenjiego oraz Kyouke, ale i również Atsushiego i Tanizakiego. Może i również Naomi chociaż prawdopodobieństwo, że to ona zostanie wybrana było praktycznie zerowe. W razie czego był w stanie zaproponować to, że sam pójdzie jeśli zaszłaby taka potrzeba. Jednocześnie trzymał za ramię niższego od niego szatyna który co chwila sięgał po swoje kule, które i tak praktycznie nie były mu już potrzebne. Chciał najwyraźniej się nimi pobawić by zabić jakoś czas za co blondyn miał ochotę go skarcić z uderzeniem w kark, a potem westchnąć zrezygnowany by ten zaczął się zachowywać tylko bardziej dziecinnie, jednak jednocześnie próbował go w jakiś sposób pocieszyć gadając o tym, że zawsze gdyby było aż tak źle mógłby pomóc znaleźć okularnikowi wymarzoną partnerkę do samobójstwa. Wbrew pozorom takie gadanie zazwyczaj nawet mu pomagało gdy nie miał siły go okrzyczeć za mówienie takich rzeczy jako o żarcie.

Spod przymrużonych oczy schowanych za szkłami okularów przyglądał im się za to pewnien brunet o zielonych jak szmaragdy tęczówkach. Badał każdą opcję po kolei choć doskonale wiedział co nastąpi. Mimo to nie chciał za bardzo tego do siebie dopuścić i szukał alternatywnego rozwiązania. Na jego chwilowe nieszczęście on nigdy się nie mylił. On nigdy nie policzył źle czegokolwiek, nigdy nie wysnuł niepoprawnych wniosków. Spojrzał w twarz mężczyzny stojącego po drugiej stronie pomieszczenia i z spokojem oczekującego werdyktu. Doskonale wiedział, że on też tego nie chciał. Że on też nie chciał by komukolwiek z ludzi których postanowił bronić stała się krzywda. Zawarł jednak umowę w której musiał poświęcić jednego by uratować resztę. I chociaż nikt nie miał mu tego za złe i wszyscy to rozumieli nie mógł sobie wybaczyć co znowu wszyscy potrafili pojąć. Nie było wygranych bez poświęceń z czego każdy boleśnie zdawał sobie sprawę.

Nie mieli tak naprawdę czasu na ewentualne pożegnania. Wszyscy po tym co się stało musieli dojść do siebie i odpocząć, a zwłaszcza Dazai który o mało nie zginął wraz z upadkiem windy gdy ratował swojego tymczasowego partnera. Wszyscy byli w dość dużym szoku gdy usłyszeli w jakim stanie był brązowooki, a co dopiero gdy zobaczyli to na własne oczy. Chyba nikt nie byłby w stanie zapomnieć tego jak Nakajima rzucił się na niego gdy ten po raz pierwszy od tego czasu odwiedził ich i próbował go jakoś uściskać tak by było to wygodne dla starszego znajdującego się na wózku i będącego tak obitym.

W pewnym momencie rytmiczne kroki przerwały się w połowie czym wszyscy zostali zaalarmowani. Fioletowooki spoglądał na wszystkich pokolei po czym uniósł rękę, a złośliwy i zadowolony uśmiech zaczął wykwitać mu pod nosem. Zanim jednak zdołał cokolwiek zrobić nagle pewna wysoka osoba podniosła się gwałtownie na co krzesło na którym siedziała praktycznie upadło do tyłu. Zastępca prezesa pociągnął za płaszcz mężczyzne w dół z determinacją jednak on ku zaskoczeniu praktycznie wszystkich w pomieszczeniu strzepnął ją z siebie i całkowicie ignorując pomoc w postaci podpórki ruszył przed siebie nieco utykając. Zatrzymał się dopiero przed swoim byłbym mentorem łapiąc z nim kontakt wzrokowy, a ten wydawał się aż promieniować satysfakcją i zadowoleniem czego nie mógł dostrzec nikt inny oprócz szatyna we własnej osobie.

— Ja mogę pójść.

I tak jak te słowa wywołały uniesienie po stronie organizacji do której jeszcze należał tak po stronie szefa Mafii panował absolutny spokój. Fukuzawa unosił rękę nakazując wszystkim ciszę czego musieli, choć niechętnie, posłuchać. Spoglądali z determinacją z którą nie mogli nic zrobić na dłoń byłego więźnia gdy wyciągał ją w stronę niższego i to jak ją pochwycił.

— A więc witaj z powrotem, Dazai-kun.

Oddzielili cię, syneczku, od snów, co jak motyl drżą,
haftowali ci, syneczku, smutne oczy rudą krwią,
malowali krajobrazy w żółte ściegi pożóg,
wyszywali wisielcami drzew płynące morze.

Wyuczyli cię, syneczku, ziemi twej na pamięć,
gdyś jej ścieżki powycinał żelaznymi łzami.
Odchowali cię w ciemności, odkarmili bochnem trwóg,
przemierzyłeś po omacku najwstydliwsze z ludzkich dróg.

I wyszedłeś, jasny synku, z czarną bronią w noc,
i poczułeś, jak się jeży w dźwięku minut – zło.
Zanim padłeś, jeszcze ziemię przeżegnałeś ręką.
Czy to była kula, synku, czy to serce pękło?

~ Krzysztof Kamil Baczyński

***

Edit: (Tekst po kiepskiej, ale jednak korekcie)

The day he came back || Soukoku ||Where stories live. Discover now