Rozdział 4

148 17 31
                                    

~Kilka dni temu~

W agencji panował prawdziwy chaos. Co chwila po korytarzu przebiegały kolejne pary nóg, kilkanaście par palców uderzało w klawiatury komputerów, niespokojne głosy nie urywały się od ponad godziny. I mimo iż Dazai tak naprawdę nie był w stanie ich usłyszeć to doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że tam były. Był w końcu geniuszem, a nie potrzeba było nawet zbyt dużo inteligencji żeby zorientować się co się działo. Wszyscy wpadali w panikę. Czy to wolniej czy to szybciej. Pierwszy był Atsushi który po usłyszeniu, że może już nigdy nie spotkać mentora w neutralnym, ale głównie dobrym środowisku przeraziło go, a jeszcze wiadomość, że ten miał dołączyć do Portowej Mafii wcale mu nie pomagała. Mimo iż wiedział, że starszy był wcześniej jej członkiem to nadal tego nijak nie popierał. Widział jak organizacja skrzywdziła Kyouke, nie chciał tego dla osoby, która uratowała mu życie i nadała jemu sens. Zupełnie tak jakby to miało znaczenie.

Szatyn miał małą ochotę zaśmiać mu się w twarz i powiedzieć, że wszystko co najgorsze w tej organizacji raczej już przeżył na własnej skórze, ale nie chciał się nad nim aż tak znęcać. Odasaku by tego nijak nie pochwalił, a to przecież dla niego chciał być lepszą osobą, na nieszczęście najwyraźniej nie byłoby mu to dane (choć nie powiedziałby tego głośno, nijak go to interesowało. Miał tyle taktu by nie ujawnić się przed byłymi współpracownikami jako osoba, która tak naprawdę przez całe swoje życie nie licząc ostatnich dwóch lat spędziła po przeciwnej stronie barykady).

Potem był Doppo który był nawet uroczy w swojej niewiedzy na temat tego, że nie mogli powstrzymać Moriego w żaden sposób przed zabraniem go. Trzymał się jednak tego jak ostatniej deski ratunku, jak ostatniej nadziei zupełnie tak jakby liczył, że jednak szef mafii zmieni zdanie i weźmie kogoś innego. Znając życie chciałby sam siebie poświęcić, ale mimo całego jego potencjału to w ogóle by nie zadziałało. Zdolność Osamu była naprawdę bardzo potężna, znacznie silniejsza od tej blondyna. Na dodatek inteligencją potrafił przewyższyć nie jedną wybitną jednostkę co udowadniał Fyodor który obecnie był pochowany kilka stup pod ziemią. Na dobrą sprawę nie zrobił zbyt wiele w kierunku by naprawdę go uśmiercić, a to co się stało można było zaliczyć do wypadku przy pracy. Nadal jednak go przechytrzył i właśnie to liczyło się w ostatecznym rozrachunku.

Następnie był Sigma. Mężczyzna z własnego doświadczenia mógł powiedzieć, że to po prostu nie mogło się skończyć dobrze. Dołączył do Agencji niedługo po skończeniu tego wszystkiego tak jak Atsushi dzięki temu, że za niego poręczył. Przeszedł swój test bezbłędnie co tylko postawiło kolejny argument do tego by go przyjąć co też się stało. Na początku trzymał się głównie z nim jednak potem otworzył się na swoich współpracowników co teraz było naprawdę sporym plusem ponieważ nie siedział sam kiedy on leżał na podłodze swojego małego mieszkania leniwie wczytując się w wyblakłe litery w gazecie sprzed kilku lat.

Można by było wymieniać o wiele więcej przykładów tego jak kto się zachowywał i jak się czuł, Dazai wiedział o wszystkich lub o większości emocji, które kłębiły się w członkach zbrojeniówki, w końcu umiał idealnie czytać z ludzi jakby byli otwartymi książkami choć on sam nie posiadał żadnych takich uczuć. Jedynie nie potrafił do końca rozgryźć prezesa i przebić się przez jego maskę chłodu oraz Ranpo który mimo iż zdawał się mieć to wszystko w głębokim poważaniu miał już od dłuższego czasu otwarte swoje szmaragdowe oczy mimo iż przez ten okres nie założył jeszcze swoich okularów. Dazai doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że nie było wyjścia, ba!, doskonale wiedział na co się piszę gdy proponował swoją osobę. Prawie mu się to podobało.

I mimo iż wszyscy czuli się spanikowani tym, że już nie długo stracą go, najpewniej nieodwracalnie, to on nie czuł w związku z tym kompletnie niczego. Nic się nie kotłowało wewnątrz niego, nie ukrywał przed światem żadnych emocji. Po prostu pusta obojętność na czekający go los. Jego morale nigdy się nie zmieniły, nawet po dołączeniu na stronę światła. Gdyby zaszła taka potrzeba byłby w stanie zastrzelić człowieka jakby było to nadal częścią jego codziennego życia i nie było niczym niezwykłym. Nie był świętym, w żadnym wypadku. Popełnił więcej zbrodni niż wszyscy zgromadzeni w tym budynku pomnożeni razy dziesięć, a może nawet i więcej. Na dobrą sprawę nigdy nawet by się tu nie pojawił gdyby jego drogi przyjaciel go o to nie poprosił, może w innych okolicznościach mógłby tą odpowiedzialność zgrabnie wyminąć, ale nie tamtym razem. To było ostatnie życzenie osoby, która rozumiała go jak nikt inny, rozumiała go bardziej niż on siebie. Nie mógł tak po prostu wyrzucić tego w błoto.

The day he came back || Soukoku ||Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz