Rozdział dziewiętnasty Pov ZSRR

60 4 3
                                    

Siedziałem przy radiu, przysłuchując się kolejnym posunięciom Niemiec na zachodzie. Przez parę dni udało się im zdobyć Westerplatte i dotrzeć do Warszawy. Mimowolnie te informacje powodowały mój uśmiech. To nic że jakieś dwa tygodnie temu rozstałem się z nim w strasznie napiętych stosunkach, teraz byłem chyba z niego dumny. Przypatrywałem się moim żołnierzom idącym ulicami.

- 16.09.1939 roku. - wymamrotałem datę - Godzina 23.50. - dodałem chwilę potem

Jutro planowałem atak na Polskę. Brytania i Francja całkowicie olali sytuację młodego chłopaka. To całkowicie w ich stylu. Jedyne na co było ich stać, to rozrzucanie ulotek o zaprzestaniu agresji. Kiedy to usłyszałem, uznałem to za świetny żart, ale kiedy zrozumiałem, że to prawda... dalej zwijałem się ze śmiechu. Można to było uznać za okrutne poczucie humoru, ale nasz stary Brytolek go nie ma. Jest niczym z kamienia, a sytuację na lądzie uznawał za opanowaną i  nie widział sensu by się w to wdawać. Francja to samo. Znów parsknąłem cichym śmiechem. Z tego co wiedziałem, to praktycznie wszyscy polscy żołnierze są na froncie z Niemcami. Czułem się już na tyle bezpiecznie aby w końcu jutro móc zaatakować, tak jak to obiecałem przed pierwszym września. Zachód pokazał na co ich stać, a na wschodzie znajdowały się tylko nieliczne oddziały Polaków. Podszedłem do telefonu, leżącego na małym stoliczku. Wykręciłem numer mojego przyjaciela, ale po drugiej stronie nikt się nie odezwał, nie zdziwiłem się, że tak się stało. Usłyszałem jak drzwi mojego gabinetu otwierają się, a do środka wszedł mój syn - Rosja. Popatrzyłem na niego pytającym wzrokiem, ale zanim zdążyłem o cokolwiek zapytać, on odezwał się pierwszy.

- Nie mogę spać. - szepnął, podszedł do mnie i przytulił moją nogę - Poczytasz mi coś? - popatrzyłem na okno, za którym maszerowali żołnierze i na syna, a w głowie obudziły mi się wątpliwości

- Niech będzie. - starałem się zabrzmieć przyjaźnie 

Wziąłem dzieciaka na ręce i po chwili czułem jak jego rączki otulają moją szyję. Też taki kiedyś byłem - bezbronny, delikatny i wrażliwy - a to dziecko było do mnie bardzo podobne. Wszedłem do ich sypialni i pomogłem Rosji wejść na górę piętrowego łóżka, a sam oparłem się o drabinkę i wziąłem książkę z baśniami. Dopiero teraz poczułem, że oblewa mnie mocne zmęczenie. Oko zaczęło mi się kleić i zamiast tekstu w książce, czytałem to co podsuwał mi mój mózg i zamiast sensownego tekstu. Po pewnym czasie usłyszałem zdenerwowany głos Rusa.

- O jejku, tato! - szepnął zirytowany - Nie musisz czytać, jak nie dasz rady. Wiem, że o wiele bardziej interesuje cię ta wojna i pan Rzesza, przez co chodzisz zmęczony non stop. - tu miał odrobinę racji - Idź spać... - westchnął syn

Posłuchałem go i poszedłem w stronę mojej sypialni. Pomimo ogromnego zmęczenia, nie umiałem zmrużyć oczu. Czułem, że słowa pierworodnego były tylko oskarżeniami i niczym innym. Jedyne czego byłem pewny, to jutrzejszego dołączenia do wojny. Znów przeszył mnie ból głowy, a skurcz objął każdy mięsień, a wszystko ponownie zrzuciłem na stres powiązany z jutrem. Nie mogłem opanować drżenia rąk, które nastąpiło mimowolnie i niespodziewanie. Byłem pełen obaw, nie wiem dlaczego. 

***

Następnego dnia było słychać o sowieckiej agresji na Polskę i tak jak przypuszczano, wschodnich granic broniło tak mało ludzi, że moi żołnierze przeszli przez nią prawie bez problemu. Siedziałem w samochodzie i jechałem do biura Rzeszy, które dostał wraz z nową miejscówką. Oznaczało to tyle, że musiał się wyprowadzić. W samochodzie byłem nie tylko ja i szofer, ale moja czwórka dzieci, ponieważ nie było wykluczone, że spędzę w tych okolicach parę dni zanim pozałatwiam sprawy. Wyjechaliśmy przed południem, ale dojechaliśmy dopiero wieczorem. Dzieciaki z radością wybiegły z samochodu, a ja natomiast wziąłem małą teczkę z dokumentami. Kiedy zobaczyłem nowy dom Rzeszy, odebrało mi mowę. Z bardzo niepozornego domku, który lata świetności miał już za sobą, przeniósł się do ogromnego domu, który również mieścił biuro i pomieszczenia mieszkalne. Wszedłem powoli do ogrodu. Stanąwszy przed ogromnymi, wykonanymi z hebanu dwuskrzydłowymi drzwiami, zastukałem w nie kołatką w kształcie lwiej paszczy. Minęło trochę czasu zanim wrota otworzył nam nie kto inny jak mój przyjaciel. Wyglądał tragicznie. Podkrążone oczy, zmierzwione włosy, a pod oczami miał dość wielkie sińce. Widać było, że nie spał od dość długiego czasu, ale na jego twarzy gościł szeroki uśmiech, który wyglądał lekko przerażająco. Mruknął tylko coś na powitanie dla mnie i moich małych towarzyszy podróży. RFN ucieszył się na widok nowych towarzyszy zabawy i zaraz po tym jak się zapoznali, mały Niemiec wziął ich do zabawy, kierując się w stronę pokoju. Ja natomiast stanąłem przed gospodarzem domu i zlustrowałem go uważnie wzrokiem. 

- Myślałem, że już się rozmyśliłeś. - rzucił mój towarzysz przez ramię

- Jestem tak jak obiecałem, racja?

- Prawda. - przyznał mi rację 

- Jak Polska? - zapytałem - I skąd ta nagła zmiana lokum. 

- Polska w biurze, a lokum zawsze było moje, tylko nigdy nie miałem potrzeby tu mieszkać. Wyprowadziłem się cztery dni po inwazji. - uśmiechnął się szerzej, szczerząc swoje idealnie białe zęby. Kiwnąłem tylko porozumiewawczo głową

Gdy tylko weszliśmy do biura, moim oczom ukazał się dość zmasakrowany Polska. Wzdrygnąłem się lekko, ale ten widok nie wzbudził za bardzo we mnie wielkich emocji.

- Powiedział coś? - spytałem przygryzając wargę 

- Idzie w zaparte i nic. - mężczyzna wzruszył ramionami - trzeba było zrobić tygodniową przerwę zanim znowu zacząłem. 

- Jeśli trochę wydobrzeje może iść do mnie pracować.

 - Oczywiście.

Popatrzyliśmy na siebie porozumiewawczo. Już miałem go objąć ramieniem, ale ten natychmiast odsunął się ode mnie. Popatrzyłem na niego uważnie, a na jego  twarzy widniał wstręt i lekkie przerażenie.

- Nie waż się mnie dotknąć. 

Mruknął i szybko wyszedł z gabinetu, zostawiając mnie sam na sam z Polską. Zerknąłem na chłopaka, a on zadrżał pod kolejną falą bólu, które były powodowane otwarte rany. Zdeptałem stary niedopałek papierosa, który o dziwo, znając Rzeszę, nie wylądował w koszu. On się zmienił. Zmienił się jeszcze bardziej i nie wiem, czy na lepsze.


~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Czy myślałam, że dalej nie ruszę z tą książką? Tak, ale zostałam zmotywowana do dalszego jej tworzenia. Miłego dnia/nocy.

~Brychcio~

NiemożliweWhere stories live. Discover now