XIX

2 0 0
                                    

Korytarz Północny, Świątynia Boska

Mocne szarpnięcie w kierunku ściany wystarczyło, by do tej pory pewny siebie Dazai zmiękł pod intensywnym spojrzeniem Eblisa. Nie była to ich pierwsza kłótnia, jednak tym razem granica, którą w swoim umyśle wyznaczył Eblis, została przekroczona. O co poszło? O to co zwykle. O Gabriela.
Przyjaciele niedawno mieli poważną sprzeczkę, która była inna niż dotychczasowe. Eblis był zazwyczaj skłonny zaakceptować i tolerować wiele rzeczy w swoim życiu. Zgadzał się na konserwatywne nauki, tolerował nieludzkie traktowanie aniołów przez archanioły i cherubiny, a także godził się na hierarchię i korupcję w Niebie. Jednak nie mógł zrozumieć, w jaki sposób Dazai, mimo podobnego poziomu doświadczenia, traktował innych aniołów. Nie akceptował tej dziwnej fascynacji z jaką Gabriel opowiadał o zielonookim. Po prostu, nie godził się na jakąkolwiek relację między Dazaiem a Gabrielem. I zamierzał wyegzekwować to w stosunku do Dazaia pięściami.
- Dobra Eblisie. – wycharczał Dazai, jednak przez opuchniętą twarz ciężko było cokolwiek zrozumieć.
- Więc teraz jestem Eblisem?! – warkną płomiennooki wypominając wszystkie przezwiska jakie od niego usłyszał
- Ta-ak... Eblisie... Proszę...
- Eblisie proszę, błagam. O co? O co?! O łaskę! Czy tego chcesz, Dazai? Po tylu latach szydzenia ze mnie. Po odebraniu mi najważniejszej osoby w moim życiu, miałbyś sobie od tak pójść? Nie miałeś prawa mi go odebrać. Nie masz pojęcia jak to jest być mną, nie masz pojęcia jak to jest STRACIĆ WRZYSTKO!
- Masz rację... Dobrze... Przepraszam... – powtarzał niczym modlitwę Dazai.
- Przepraszasz?... Przepraszasz! Teraz kiedy jesteś zakrwawiony, kiedy się mnie boisz. Nie martw się, skrócę twoje cierpienie. – powiedział kładąc palce na jego szyi w morderczej pętli.
- Nie, stój, błagam! – zaczął się krztusić, gwałtownie oddychając przerażony Dazai.
- Żegnaj Dazai. – Eblis mocniej zacisną palce na jego szyi.
- Straciliście rozum? Co tu wyprawiacie? – nikt nie spodziewał się, że na opustoszałym korytarzu, nagle pojawi się sam zainteresowany.
- Gabrielu, ja... - zaczął Eblis, zabierając gwałtownie dłonie z szyi.
- Myślicie, że jedna bójka wszystko rozwiąże? I czemu tak... - przerwał patrząc na opłakany stan zielonookiego anioła. - Co mu zrobiłeś? Co mu zrobiłeś?! - odepchną Eblisa od Dazaia z niedowierzaniem w oczach.
- Ja tylko... - chciał się wytłumaczyć Eblis.
- Nigdy ci tego nie wybaczę. – ostrzegł Gabriel pomagając Dazaiowi wstać. – Powiedz, co zrobiłeś, mów w tej chwili.
- Ja to zacząłem. – odezwał się niepewnie Dazai ledwo trzymając się na nogach. – Czekał tu, by spotkać się z tobą, a ja chciałem go wypędzić.
Gabriel przez moment zaniemówił, spoglądając na aniołów z niedowierzaniem i całkowitym brakiem zrozumienia, co właśnie się dzieje. Ta chwila wystarczyła by w głowie Eblisa zaikiełkował pewien plan. Oczywiście wymagało to od niego schowania dumy do kieszeni, ale było to poświecenie na jakie był gotowy, byleby tylko odzyskać Blondyna. Ostatnimi czasy do jego uszu dotarły niezwykle niebezpieczne informacje z wyższych pięter. Serafiini szykowali się do niezwykle krwawego dla historii Ziemi przedświęcia – Globalnej plagi chrobowej. Głęboko wierzył że razem z Gabrielem, uda mu się przeciwdziałać tym okrutnym dla ludzkości planom, zanim wydarzy się najgorsze.

- Czy-czyście zgłupieli? – zapytał przenosząc wzrok z jednego na drugiego. – Po co tu przyszedłeś? – zapytał patrząc na Eblisa.
- Chciałem tylko powiedzieć, że... – zająkał się Eblis.
- Wykrztuś wreszcie!
- Powiedzieć, że przepraszam! Nie zasługuję na przebaczenie po tym jak się pokłóciliśmy, wiem o tym, żyłem z tym ostatnie tygodnie. I próbuje to naprawić. Przyszedłem tu przyznać się jak byłem okropny i jak jestem wdzięczny za to, że byłeś ze mną, kiedy nie miałem nikogo. - powoli skierował wzrok na Dazaia. Z olbrzymią niechęcią powiedział - Więcej nie wejdę ci w drogę. - z powrotem spojrzał na Gabriela. – mam tylko nadzieję, że chociaż... - wypowiedź przerwał mu Gabriel, który opatulił szczupłe, ale wysokie ciało Eblisa swoimi szerokimi ramionami. Płomiennookiego przeszedł niezwykle przyjemny dreszcz, a jego serce przyśpieszyło bicie. Powoli wtulił się w anioła, chcąc nacieszyć się jego bliskością jak najdłużej. Czuł że to ostatni moment spokoju przed burzą.
- Nadal schylasz się ku upadkowi. I zadajesz się z istotami pokroju Abizu. Pokaż Eblisie. Pokaż, że mogę ci wybaczyć. – powiedział, wyplątując się z ramion płomiennookiego.

To co następnie uczynił Gabriel, doszczętnie uświadomiło Eblisa że stracił oparcie w przyjacielu z dzieciństwa. Niebieksooki wybrał już stronę, nie będzie nawet skłonny słuchać co Eblis ma mu do powiedzenia. Zapwenione przez Zakazany Owoc błogosłowaieńtwo świadomości jakie na nich spłyneło, przepadło. Złotowłosy spokojnie podszedł do Dazaia i wziął go pod ramię pomagając mu ustać na nogach bez podpierania się o ścianę.
- Choć, zabierzemy cię do uzdrowicieli. – powiedział do rannego.
Zanim odeszli, Gabriel ostatni raz spojrzał na całkowicie rozbitego Eblisa.
- Spotkajmy się jeszcze kiedyś...
Płomienny anioł stał sam po środku korytarza, a jego świat zaczął się sypać. Ostatnia nadzieja na uświadomienie Gabriela o prawdziwej sytuacji w Niebie właśnie prysła.

Anhedonia - Akt IOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz