Rozdział 11. Isabella

698 94 2
                                    

Czułam się przytłoczona tym wszystkim. Lucas wyszedł od razu, gdy Ian wbił w niego tak zimny wzrok, którego bałabym się nawet ja. Nie chciałam spojrzeć mu w oczy, bo czułam się tak bezbronna jak nigdy dotąd. Gdybym teraz spojrzała mu w oczy, przejrzałby mnie całą aż do cna.

– Wszystko w porządku? – zapytał szorstko, a ja byłam tylko zdolna, by kiwnąć głową. Na szczęście nie drążył tematu.

– Tak, po prostu... – nie wiedziałam co powiedzieć. W moich oczach zatrzymały się łzy, których nie chciałam wypuścić.

– Za dużo emocji – dokończyłam i lekko się uśmiechnęłam. Jednak nie uwierzył w moją dobrą minę do złej gry.

– Pójdę do łazienki – przerwał ciszę patrząc na swoją ubrudzoną bluzkę. Ktoś najwyraźniej wylał na niego piwo. To tłumaczyłoby dlaczego znalazł się w tym miejscu.

– Dzięki za to – wtrąciłam zmieszana i wróciłam do stolika. Melania wbiła we mnie niepewnie wzrok. Uśmiechnęłam się tylko. Nie chciałam jej martwić. Nie chciałam też mówić, że najchętniej wsiadłabym do samolotu nawet teraz i poleciała do Nowego Jorku. Lucasa już nie było, na szczęście. Najwyraźniej przestraszył się albo obawiał, że będzie miał przewalone w oczach znajomych.

Usiadłam na swoim miejscu i od razu upiłam duży łyk piwa. Przysłuchiwałam się rozmowie o podróży poślubnej, o pięknej Sardynii o życzyliwych Włochach. Aczkolwiek bardzo trudno było mi wyłączyć się na to co się działo w lokalu. Głośne rozmowy pozostałych gości były dla mnie denerwujące, dlatego dolatywały do mnie tylko strzępki informacji o Europie.

– A ty Isabello, byłaś kiedyś w Europie? – zapytała Sam, wyciągając mnie tym z transu. Przez chwilę musiałam zastanowić się, o co jej chodziło. Wszystkie pary oczu wpatrywały się we mnie, nawet z Ianem, który wrócił przed chwilą.

– Mam rodzinę w Norwegii i Hiszpanii. Kiedyś  byłam u każdego na święta, gdy byłam mała. Teraz mam plan, by w wakacje polecieć do kuzynki, do Barcelony – Sam kiwnęła ochoczo głową. Trafiłam z odpowiedzią w sedno.

Później temat się zmienił, a gdy mój telefon zawibrował dyskretnie sięgnęłam po niego do torebki i odczytałam.

Tracy: O której masz lot?

Ja: O 13, wpadnij wieczorem jak masz ochotę.

Tracy: Nie musisz prosić, wpadnę z winem i sushi.

Zaśmiałam się cicho i zablokowałam komórkę. Po tym wszystkim naprawdę chciałam wracać do domu, chociaż dzięki Melanii czułam się tu, jak pączek w maśle. Jednak tęskniłam za Tracy i José, który miał zresztą mieszkać ze mną przez tydzień.

Na szczęście po jakimś czasie się rozluźniłam i wypadek przy toaletach poszedł w niepamięć. Z przyjemnością wypiłam pierwsze piwo i skupiłam się na rozmowie. Nie było co rozmyślać, nic nie mogłam zrobić na to, że Lucas był zbyt nachalny i okazał się dupkiem.
Po jakimś czasie Jack i Colin każdy po sobie rzucali żartami. Miałam wrażenie, że nawet Ian nieco się rozluźnił, choć dalej nie pajał do mnie wielką sympatią. I po czasie naprawdę poczułam się wśród tych ludzi dobrze.

Następny dzień

Przytuliłam się do Tracy od razu, gdy zobaczyłam jej blond głowę na lotnisku. Naprawdę nie zdziwiło mnie to, że stała z transparentem z napisem "Witaj w domu" choć nie było mnie w nim tylko weekend. Lotnisko jak zwykle było zatłoczone, w sumie jak na Nowy Jork przystało.

– Urwałam się specjalnie z pracy, żeby to zaplanować – zapiszczała. Pokręciłam tylko ze śmiechem głową.

– Dobra chodź, bo zaraz nogi mi odpadną. Przez ten weekend nachodziłam się jak nigdy – to była prawda. Melania chciała pokazać mi w kilka tych dni jak najwięcej się dało.

Po wyjściu z lotniska od razu poszłyśmy na parking, by jej Chevroletem pojechać do mnie do domu. W czasie jazdy musiałam opowiadać jej wszystko ze szczegółami.

– Więc opiekowałaś się dzieciakiem przystojnego wdowca? – zapytała, jakby chciała się upewnić, gdy przejeżdżałyśmy ulice miasta.

– Nie powiedziałam, że był przystojny – powiedziałam z oburzeniem.

– Ja już swoje wiem.

– Ty jesteś nienormalna – odparłam z niedowierzaniem.

Podgłośniłam muzykę, gdy usłyszałam słowa swojego ulubionego wykonawcy The Weeknd i nie miałam zamiaru słuchać więcej bzdurnego gadania Tracy.

Po trasie zajechałyśmy do supermarketu, bo moja lodówka świeciła pustkami. Nie miałam ani chleba ani nawet jajek.

– O której José przyjeżdża? – zapytała, gdy wysiadałyśmy z samochodu obok mojej kamienicy.

– Dzwonił do mnie wczoraj i mówił, że będzie około siedemnastej. Będę musiała ogarnąć pokój gościnny i kupić po pracy jego ulubione płatki śniadaniowe – Tracy parsknęła na to ostatnie. José poznałyśmy na jednej z imprez. Tworzyliśmy fajną paczkę, ale przeprowadził się z powrotem do Meksyku, by zacząć tam studia i pomagać chorej mamie. Na szczęście to był jego ostatni rok, a stan jego mamy polepszył się i najprawdopodobniej od nowego roku wracał do nas.

– Ciekawe czy poznał jakąś fajną laskę – zasugerowała, gdy ja otwierałam drzwi od mieszkania.

– Nic nie wspominał. Mówił tylko, że u niego nic szczególnego się nie dzieje, i że musimy opić jego kończące się studia – kończył filologię Hiszpańską i powoli rozglądał się za pracą w wydawnictwach jako tłumacz.

– Akurat z tym nie mam problemu – odparła zdejmując buty. Popędziła z siatkami pełnymi zakupów do kuchni. Wiedziała, gdzie co jest, więc nie miałam z tym problemu, a przyda mi się pomoc.
Gdy ona rozpakowywała zakupy, ja wrzucałam do pralki ciuchy. Jak dobrze, że zawsze przed wyjazdem sprzątałam mieszkanie.

– Zamówiłam sushi i zaraz otworze wino, więc ruszaj tą dużą dupę – usłyszałam z salonu, gdy skończyła swoją robotę.

– Jesteś bardzo uprzejma – parsknęłam chowając walizkę do szafy.

– Jeszcze się nieprzyzwyczaiłaś? – zaśmiała się wchodząc do mojej sypialni.

– Powiedzmy, że już to zaakceptowałam – podniosłam się z kolan i przeszłam do salonu.

– Na którą masz do pracy? – zapytała.

– Na ósmą, a co?

– A to nie poszalejemy – posmutniała.

– Dziś mamy poniedziałek. Dasz radę do piątku – odparłam cicho, włączając telewizję.

Tracy położyła się obok mnie, otwierając paczkę swoich ulubionych żelek. Rósł mi tyłek tylko, gdy na nią patrzyłam, a ona chociaż zjadała je w ogromnych ilościach nie tyła ani trochę.
Cóż, akurat w tym moje geny były bezlitosne.

– Może dam, może nie – chwyciła pilot, by przełączyć się na Netflixa.

___________________________________
Jak myślicie polubicie José?



Army love Where stories live. Discover now