Rozdział 4

781 25 43
                                    

Było około godziny 6.27, gdy obudziłem się na łóżku w swoim pokoju zamiast na fotelu przy biurku.

Na krześle obok siedział śpiący Tony. Nie wierzę. Był ze mną przez całą noc? Nie możliwe. Pamiętam tylko jak siedziałem na fotelu i płakałem, aż nagle urwał mi się film.

Zerwałem się z łóżka i wbiegłem do łazienki. Zamknąłem drzwi na klucz.
Opatry o drzwi zsunąłem się na kafelki i siedziałem tak. Źle się czułem i prawdopodobnie miałem gorączkę...

Usłyszałem tylko pukanie do drzwi. Tony. Obudził się? Pewnie tak. Wstałem ostrożnie i przekręciłem klucz w zamku i nacisnąłem klamkę, a do pomieszczenia wszedł zaspany Tony.
-O hej Tony. Co tam?
Starałem się ukryć ból brzucha i to, że jestem rozpalony.
-Hej Shane. Dobrze. Wszystko w porządku? Wczoraj zasnąłeś przy biurku i widziałem łzy na twoich policzkach. Podczas przenoszenia cię na łóżko zwróciłem uwagę na to jak lekki jesteś. Ile ważysz?

Jasny szlak! Zauważył!
-Em... Nie wiem. Koło 80 kilo? Jakoś tak.
-Yhm... No okej. Wszystko ok?
-Tak. Mogę już zostać sam?
-Jak chcesz. Jak coś to jestem w pokoju obok. - rzucił.
-Dobra. Narazie.
-Narazie- wyszedł z pokoju, a ja szybko zamknąłem drzwi.

Rzuciłem się na łóżko i skarciłem się w myślach za to, że byłem taki nie miły dla Tonego po tym co dla mnie zrobił.

Zeszłem na dół wcześniej upewniając się, że drzwi od mojego pokoju są zamknięte.

Schodząc po schodach nagle straciłem równowagę. Upadłem z przemęczenia. Milcząc próbowałem wstać, lecz to na marne.

Na schodach pojawił się Tony i zdziwił się na mój widok. Pomógł mi wstać. Wszedłem z nim do kuchni. U
Usadził mnie na krześle przy stole. Sam stanął przy ekspresie do kawy i zrobił sobie latte.

Chciałem wstać i sam sobie jedną zrobić ale zaprotestował.
-Siedź. Taką jak zawsze?
-Nie. Czarną, mocną bez cukru i bez mleka.
-Od kiedy ty taką pijesz?- zapytał pełen zdziwienia. W sumie sam nie wiem. Tak od trzech tygodni? Mniej więcej.
-No od niedawna... Jakoś mi taka lepiej smakuje. - uśmiechnąłem się nerwowo.

Tony obojętnie włączył ekspres i zrobił mi kawę. Podał mi do ręki, a ja z moją niezdarnością niestety ją upuściłem.

Kilka kawałków szkła wbiło mi się w rękę, gdy zacząłem zbierać resztki po mojej codziennej kawie.

Nawet nie zauważyłem, że moja ręka jest cała we krwi, gdy do mnie i do mojego bliźniaka dołączył najstarszy z braci.

Obdarował nas zimnym spojrzeniem i tylko rzucił:
-Shane, musisz opatrzeć tą rękę.- tyle pozostało z dawnego Vincenta.

Tony popatrzył na mnie z obawą i pozbierał resztę szkła. Ja usiadłem na krześle i gdy moje dzieło zostało już posprzątane zacząłem wyciągać z ręki szkło sycząc z bólu.

Najstarszy z braci patrzył na to bez uczuć. Jednak w pewnym momencie podszedł do mnie i sprawnym ruchem wyciągnął ostatnie szkło z ręki.

Syknąłem głośno, ale starałem się zachowywać naturalnie. Vincent wyjął bandaż z szafki i coś do odkażenia. Odkaził moją ranę i zabandażował rękę.

Śniadanie przygotowane przez Eugenie już znajdowało się na stole. Patrzyłem z niechęcią na mój talerz.
-Shane, dlaczego nie jesz?- spytał Will
-Nie jest... Nie jestem głodny...- odparłem nerwowo
-Musisz jeść.
-Nie mogę.
-Co to ma znaczyć, że nie możesz? Bawisz się w Hailie?- wtrącił Dylan, a ja obrzucilem go morderczym spojrzeniem.

-No nie mogę po prostu. Nie zjem.
-Nie smakuje ci?- spytała Hailie.
-Napewno jest pyszne, ale ja nic w siebie nie wcisnę.
-Czemu nie jesz?- zapytał Vince.
-Bo się głodzę! Pasuje?!- i właśnie wtedy zdałem sobie sprawę z tego co powiedziałem...

---------------------------------------------------------

Hejka kochani! Wlatuje kolejny rozdział opowiadający o problemach Shane'a! Prawdopodobnie dziś albo jutro napiszę 5 rozdział. Pozdrowionka! Miłego dnia!💸💋

(569 słów ♥️)

Shane Monet. W potrzasku duszy (1)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz