Rozdział 4

182 26 45
                                    

And I've been meaning to tell you
I think your house is haunted 


Ashwood Hall spowite było w półmroku. W środku było cicho, a ciepłe światło lamp delikatnie oświetlało ściany bogato zdobione w ciemną, drewnianą boazerię. Marmurowa posadzka w czarno-białą szachownicę prowadziła wprost do dużych drzwi na końcu korytarza. Po lewej stronie znajdowały się schody prowadzące na piętro. Tuż po przekroczeniu progu rezydencji, Vivian odruchowo uniosła wzrok na rzeźbioną antresolę otaczającą cały hol. W nozdrza uderzył ją dziwny zapach, który skojarzył się jej tylko z tym, co pamiętała ze starych kościołów. Może był to zapach starych murów, może olejków służących do konserwacji tak mnogiej ilości drewnianych elementów. Zdążyła jedynie omieść wzrokiem liczne obrazy wiszące na ścianach. Portrety i pejzaże o sennych odcieniach. Przedstawiały poprzednich mieszkańców domostwa, czy były jedynie luksusową dekoracją? Może gdyby miała okazję przyjrzeć im się bliżej, odnalazłaby na którymś z nich podpis znanego mistrza.

Dziewczyna poczuła ucisk w żołądku, który tym razem nie był związany z głodem. Zupełnie nie pasowała do tego miejsca. Do przepychu i elegancji, która nagle otoczyła ją ze wszystkich stron. Słysząc postukiwanie botków Daisy na błyszczącej posadzce, jeszcze raz, zerknęła na własne obuwie. Do tego właśnie momentu trampki zdawały się znakomitym wyborem na długi dzień poza akademikiem. Nigdy nie myślała o sobie w kategoriach biedy. Miała normalne życie, wychowana w typowym domu klasy średniej. Może przychody matki nie pozwalały na wymyślne, zagraniczne wakacje, a temat wyjazdu na studia był długo dyskutowany, to nigdy nie czuła, żeby czegoś jej wyraźnie brakowało. Może do teraz. Chwyciła ukradkiem za nogawkę spodni, by nieco bardziej zakryć swoje buty.

— Proszę, tędy. — Alden po tym, jak odwiesił swój płaszcz do szafy obok wejścia, wskazał ręką na korytarz po prawej. Chłopak ruszył przodem, a Vivian niepewnie podążyła za nim. Zdążyła jedynie zerknąć na korytarz, w którym kontynuowała się galeria obrazów w przeróżnych ramach, przerywana jedynie kolejnymi drzwiami. Wszystkie z nich zamknięte oprócz, pierwszego z brzegu, przejścia do jadalni, które zdawało się być ich celem.

— Jesteśmy — zawołała Daisy, przekraczając próg pomieszczenia zaraz za szatynką.

Vivian porzuciła na moment plany zbadania wzrokiem ścian jadalni i skupiła spojrzenie na męskiej sylwetce czekającej na nich przy oknie. Ciemnowłosy chłopak w koszuli i granatowym swetrze obrócił się w ich stronę. Na pierwszy rzut oka zdawał się wzrostu Aldena, jednak był nieco lepiej zbudowany. Podszedł kilka kroków bliżej i dopiero rozluźnił ramiona, do tej pory splecione na piersi, by wyciągnąć dłoń na powitanie.

— Miles Oberlin.

— Vivian. — Dziewczyna uścisnęła jego dłoń. — Vivian Burton — zdecydowała się nagle poprawić, skoro ten przedstawił się również nazwiskiem.

— Miło poznać. — Chłopak uśmiechnął się nieco i otworzył dłoń w kierunku stołu. — Siadaj, proszę.

Dopiero teraz Vivian miała okazję objąć spojrzeniem pomieszczenie. Stół, choć absurdalnie długi, gotów zapewne pomieścić niemal dwadzieścia osób, zastawiony był tylko na jednym z końców. Zrozumiała w końcu dziwne odczucie, które towarzyszyło jej od przekroczenia progu rezydencji. Mimo że budynek był ogromny i wypchany po brzegi antycznymi dekoracjami, to zdawał się w pewien sposób pusty. Może była to kwestia wieczorowej pory, jednak nie było jeszcze tak późno, by większość mieszkańców udała się na spoczynek. Na stole oprócz wykwitnie wyglądających przystawek, zapalonych świeczników i ciemnozielonego obrusu, znajdowała się zastawa dla zaledwie pięciu osób.

Mroczna PieczęćWhere stories live. Discover now