Rozdział dwudziesty pierwszy

325 38 13
                                    


Miłego czytania :) 

Królewski ślub miał odbyć się lada dzień. Harry'emu wydawało się, że niedawno ten cały koszmar rozpoczął się na dobre, a teraz miało nastąpić jego wielkie i publiczne zwieńczenie. Data została ustalona już dawno i nikt nie ustalał jej z Harry'm, który został o tym po prostu poinformowany przez swojego asystenta. Miał wrażenie, że od Dnia Wielkiego Wyboru wydarzyło się tak dużo, a całe jego życie było sterowane przez kogoś innego. Nie chciał tego ślubu, czuł przerażenie na samą myśl o tym, jaki los czeka go po tym, jak obrączka zostanie wsunięta na jego palec. Nie chodziło o samą ideę pobierania się, nigdy nie miał z tym problemu, chociaż nie był romantykiem, który oczekiwał z utęsknieniem na spotkanie swojej wielkiej miłości. Po prostu miło byłoby zrobić coś po swojemu, znaleźć partnera, ustalić datę ślubu, wybrać smak weselnego tortu i swój strój. On nie decydował o niczym, chociaż publicznie kreowano oczywiście wizję, w której to narzeczeni ustalają nawet najdrobniejsze szczegóły swojego wesela i ślubu.

On i Louis nadal byli sobie tak obcy, jak to tylko możliwe. W tak wielkim budynku jakim był Błękitny Pałac, nie było trudno unikać się i ignorować. Słyszał plotki, że po ślubie królowa i księżniczka opuszczają pałac. Miały przeprowadzić się do Różanej Rezydencji poza miastem. Podobno to była samodzielna decyzja króla, która została podjęta bez wiedzy i zgody królowej. Tak szeptała służba, a Harry pozbawiony jakichkolwiek przyjaciół na królewskim dworze, wsłuchiwał się w te szepty, które dawały mu chociaż namiastkę poczucia, że wie, co się tutaj dzieje. Niestety pracownicy pałacu nie ufali mu, posyłali w jego kierunku beznamiętne spojrzenia, w których na próżno mógł szukać jakiegoś ciepła czy cienia sympatii. Był tutaj zupełnie sam, a telefony do siostry nie mogły mu zastąpić spotkań z przyjaciółmi i bliskości innych osób.

Przez jakiś czas myślał, by porozmawiać z Louisem, podjąć próbę pogodzenia się i może poprawy ich napiętych stosunków, ale coś nie pozwalało mu się przełamać i wyciągnąć dłoni w stronę swojego przyszłego męża. Bał się tego, co może wydarzyć się po ślubie, jeżeli już teraz traktowali się tak wrogo. Nie marzył o wielkiej miłości, ale z pewnością nie chciał tkwić w małżeństwie, w którym królującym uczuciem będzie nienawiść. Czasami wydawało mu się, że może Louis jest zupełnie inny, że ukrywa się za tą chłodną fasadą i dziedziczonym, rodzinnym chłodem, ale później patrzył na niego i czuł się jak głupiec. Król był właśnie taki surowy, pretensjonalny i zimny jak ten pałac, w którym mieszkał od urodzenia. Zastanawiał się, czy nie kupić sobie jakiegoś zwierzęcia, odkąd miał żyć w luksusie i być mężem króla, mógł sobie pozwolić na coś takiego. Zawsze marzył o kocie, który będzie spał obok niego na poduszce, ale dla zwyczajnych obywateli posiadanie zwierzaka nie było możliwe, nie w tym świecie. Istniały surowe zasady określające posiadanie pupilów, nie było już bezdomnych zwierząt, schroniska przestały istnieć wraz z końcem Dawnego Świata. Tylko najbogatsi mogli posiadać jedno domowe zwierzę, które od razu było sterylizowane, by nie rozmnażało się. Tylko z książek i lekcji historii można było dowiedzieć się, jak wiele zwierząt cierpiało, żyjąc na ulicach, w przepełnionych schroniskach, a później umierało, gdy zaczęło brakować dla nich jedzenia i wody. Może i dobrze się stało, że posiadanie zwierząt było pod ścisłą kontrolą państwa, przynajmniej niewinne istoty nie cierpiały. Czasami wydawało mu się, że na korytarzu słyszy szczekanie, ale musiało mu się tylko wydawać. Kto opiekowałby się zwierzętami w Błękitnym Pałacu? Z pewnością nie król.

Tego dnia wymknął się ze swojego nowego domu, by spotkać się z przyjaciółmi w starym mieszkaniu, które nadal wynajmował Jonathan. Chciał spędzić czas z ludźmi, którzy go kochali i rozumieli, przy których nie musiał pamiętać o etykiecie, sztywnych zasadach i każdym wypowiedzianym słowie. Teraz siedział na podłodze, opierał się plecami o sofę, która była taka niewygodna i zastanawiał się, czy dobrze zrobił, przyjeżdżając tutaj. Chciał uciec od pałacu, ale chyba nie był w stanie. Na początku było tak jak zawsze, śmiali się, jedli sałatkę, którą przygotował Mark, przegryzając ją warzywnymi pasztecikami. Później zaczął czuć, że coś jest nie tak, że patrzą na niego jakoś inaczej, a ich śmiech nie brzmi tak, jak zwykle. Zaproszenia na ślub ciążyły mu niewygodnie w starej torbie, którą zabrał ze sobą z przyzwyczajenia. Dostał łaskawą zgodę, by zaprosić kilku najbliższych przyjaciół i współpracowników. Oczywiście wcześniej wszyscy zostali sprawdzeni, dostał mało uprzejmy wykład na temat właściwego dobierania sobie towarzystwa. Z pewnością przeciwnicy monarchii nie byli najlepszymi gośćmi, jakich mógł zaprosić na królewski ślub stulecia.

The Royal Highness / LarryWhere stories live. Discover now