Rozdział pierwszy

32 6 2
                                    

„Wystarczy nieobecność jednej, bliskiej osoby, aby cały świat wydawał się wyludniony". – Alphonse de Lamartine


Dziewięć miesięcy wcześniej.

Castle Vale, Birmingham


Najpotężniejszym z cierpień jakich zaznaję jest nienawiść, okrutnie wyzierająca z oczu bliskich osób.

Przenikliwy łoskot odbijającego się od ceramicznych kafli czerwonego kubeczka niekapka, przerywa panującą wokół ciszę.

– Zadowolona z siebie jesteś?!

Teatralnie wznoszę oczy ku sufitowi w diabelnie ciasnej, jasnej kuchni.

– Mówię do ciebie! Cadence! – burczy z silnie francuskim akcentem rozeźlona mama, schylając się po kubeczek.

– Przecież słyszę...

– Zadowolona z siebie jesteś? – ponawia pytanie, odstawiając ostrożnie niekapek na stos piętrzących się w zlewie brudnych naczyń.

– Ale nie rozumiem, o co tyle hałasu – odwarkuję nieelegancko, wciskając biodro w niewielki fragment białej ściany, pogryzmolonej kredkami świecowymi. Pomiędzy łukiem drzwiowym prowadzącym do salonu, a wąskim, sosnowym stołem kuchennym.

– Jak to o co? Jak to o co? O to! – Wskazuje drżącym, cherlawym palcem na stół. – O twoje świadectwo! O te marne oceny! – podnosi głos, starając się przekrzyczeć wrzeszczącego skrzekliwie Victora, jednego z dwuletnich bliźniaków, próbującego wydostać się z krzesła do karmienia. Bierze go na ręce i umiejętnie sadza na biodrze, kładąc kres przerażającej kakofonii odbijających się od drewnianej tacki maleńkich piąstek i plastikowej miseczki.

– Myślałam, że najważniejsze jest to, abym zdała do następnej klasy – mówię pośpiesznie. Nieco zbyt pośpiesznie, jednocześnie wbijając spojrzenie w jej mizerny profil.

Naciągam rękaw czarnego kardiganu aż po knykcie i impulsywnie przygryzając paznokieć, wodzę wzrokiem za wolną dłonią mamy. Leniwie ściera wilgotną gąbką pozostałości jagodowego jogurtu z tacki krzesła.

– Zdałam, to nie wystarczy? – pytam przez zęby, w dalszym ciągu miażdżąc nimi wierzch paznokcia.

– Nie, nie wystarczy – odparowuje, ze złością odrzucając gąbkę obok zlewu. Z dozą zbyt przesadnej ostrożności stawia Victora na podłodze i wzdychając przeciągle, obraca się w moją stronę. – Z takimi ocenami nie masz szans na dobre studia. Jak tak dalej pójdzie prawdopodobnie w ogóle nie dostaniesz się na żadną uczelnię.

– Nie chcę studiować, mówiłam ci już o tym – przypominam odprowadzając wzrokiem brata, niezdarnie przebiegającego przez łuk.

– Dobry Boże, Cadence! – furczy, podchodząc do stołu z płócienną ścierką w dłoni. Ciska ją na moje świadectwo ukończenia pierwszej klasy w Greenwood Academy, lżące na podniszczonym blacie. Zaciska dłonie na oparciu pobliskiego krzesła i przechyla się przez nie. Jej piękne, choć nieco zaczerwienione sarnie oczy, pod którymi malują się przerażające ciemne cienie, obejmują moją twarz. – Codziennie wałkujemy ten temat. Ile razy mam powtarzać ci to samo? Ile razy?

Wyciągam z ust kciuka i opuszczam wzrok, nie mogąc znieść rozczarowania malującego się na jej bladej twarzy.

Zawieszam spojrzenie na prostej obrączce, na lewym palcu serdecznym mamy. Pod nią znajduje się skromny złoty pierścionek z maleńką błękitną cyrkonią. Skupiam uwagę na czymś błahym, po raz kolejny w swoim życiu puszczając mimo uszu kazanie, którym mnie raczy. Antonia Clarke Holt, moja mama, jest wściekła. Ma do tego pełne prawo. Znów zawaliłam. Kolejny raz ją rozczarowałam.

Honezeński dziwakOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz