1

11 2 0
                                    


   Dzień jak co dzień albo nie dzień, trudno było stwierdzić. Szczupły chłopak stał przy oknie spowitym białą firanką i zielonymi storami. Lekko przygarbiony zatapiał niebieskie źrenice w kroplach deszczu spływającym po tafli szyby. Taki widok za oknem powtarzał się już od paru dni i nic nie zapowiadało, aby uległ zmianie.

   – Uch – westchnął, rozluźnił napięte mięśnie karku i przeciągnął palcami po długich, kręconych blond włosach, związanych w ciasny kucyk. Ani na moment nie spuścił oczu z zaparowanej od ciepłego oddechu szyby.

   – Ach – sapnął; bez większych ruchów wpatrywał się w widok za oknem. Kiedy zacisnął pięści, góra mięśni uwidoczniła się pod ciemną bluzką.

   Nie był to widok przyjemny ani miły dla oka. Na zewnątrz szalała potężna burza. Całe niebo pokrywały czarne, złowrogie chmury rozświetlane od czasu do czasu błyskawicami oraz grzmotami tak głośnymi, że przez ciało chłopaka przechodziły ciarki.

   Stał jak posąg: otępiały, nieobecny, pogrążony w zadumie. Przybliżył dłoń do piersi i pochwycił w palce okrągły, stalowy medalion, wypełniony czerwoną cieczą. Zamknął powieki i pozwolił wyobraźni pracować. Wkroczył do świata, który kojarzył ze snów. Ojciec, którego znał jedynie z czarno-białych rysunków, naszkicowanych przez matkę, pokazywał mu w nich niewyraźne obrazy, artefakty bez określonego kształtu oraz jasne poświaty niewiadomego pochodzenia. Mężczyzna zginął w wypadku w górach ponad czternaście lat temu, zanim chłopak przyszedł na świat. Merks nie rozumiał tych niespójnych obrazów i chociaż bardzo się starał, aby poskładać wszystko w całość, nie potrafił. Był przekonany, że wszystko, co siedziało w jego przyciężkiej głowie, związane było właśnie z osobą ojca, który regularnie odwiedzał go podczas snu.

   – Mamo – odcharknął suchość w gardle – istnieje możliwość, aby ojciec nadal żył w innym nieznanym nam świecie? – zagadnął niespodziewanie. Wzdrygnął ramionami i wyrwał się z otępiającego go letargu, po czym spojrzał w kierunku drzwi prowadzących do kuchni.

   Za każdym razem, kiedy jego myśli krążyły wokół ojca, coś wewnątrz kazało mu pytać, ale jak na razie, nie uzyskał odpowiedzi na żadne z nich. Był zbywany milczeniem albo po prostu lekceważony pod byle pretekstem, który z jego punktu widzenia, tylko rozpalał zainteresowanie.

   Z progu wyłoniła się blondynka w średnim wieku. Na jej twarzy rysowało się zdziwienie. Niebieskie oczy zmętniały, a na policzki wpełzło zakłopotanie. Oparła plecy o futrynę i zaczęła, nerwowo wyrównując fartuch, przewiązany w pasie.

   – Mamo, stało się coś? – spytał z troską w głosie. – Mamo, słyszysz mnie? – Wodził zatroskanym wzrokiem po sylwetce kobiety. Zerna nie odpowiadała. Trzymała się kurczowo drewnianej belki, jakby miała zaraz zemdleć. Jasnoniebieska sukienka, która opinała jej szczupłe ciało, zaczęła falować; kobieta drżała.

   – Słyszę, synku – odpowiedziała i przesunęła się w głąb salonu, pogrążonego w półmroku. Nadal trzymała kurczowo dłonie na fartuszku. Zaciskała je mocno, aż jej kostki zbielały.

   Trupioblada twarz i wybałuszone oczy dodawały lat. Za każdym razem, na wzmiankę o ojcu chłopaka, reagowała gwałtownie, jakby za chwilę miała umrzeć. Często przykładała rękę w okolice klatki piersiowej, chcąc w ten sposób pokazać, że pomimo upływu lat, serce, które rozrywało pierś i pracowało nierówno, ściskane przez niewidzialne siły, nadal pompuje krew i żyje nadzieją na lepsze jutro.

   – Wystraszyłaś mnie. – Wytrzeszczył oczy. – Jesteś strasznie blada – dodał, obserwując ją uważnie. – Powiedziałem coś nie tak? – Przerażenie nie schodziło z jego twarzy.

Merks i magiczny medalion: Wyrocznia, Trójkąt Mocy i podstępny czarownikWhere stories live. Discover now