2

4 2 0
                                    


 Zerna pospiesznie pokonała schody i biegiem, ruszyła w stronę wioski. Pędziła, ile sił w nogach i nie zwracała na nikogo ani na nic uwagi (mieszkańcy obracali się i patrzyli ze zdziwieniem, ale nikt nie zatrzymywał ani nie spytał o nic). Zatrzymała się dopiero przed domem zielarki, dysząc ze zmęczenia. Ogarnęła się z grubsza i wcisnęła czerwone kółeczko na drzwiach, po czym znikła i wylądowała po drugiej stronie.

W pomieszczeniu było pusto.

– Sanyro, gdzie jesteś...! – nawoływała i nastawiała uszu, nasłuchując najcichszego szmeru – jej głośny oddech zagłuszał cichuteńkie odgłosy.

Serce kołatało nierównomiernie, a nozdrza rozszerzały się mocno przy każdym wdechu. Próbowała opanować drżenie ciała, ale nie mogła. Trasa, którą przebyła, pozbawiła resztek sił sforsowane ciało. Zgięła się w pół i tkwiła tak chwilę, czując, jak pulsują jej skronie.

– Jestem w piwnicy, zaraz przyjdę – dobiegł z oddali dźwięczny głos, niesiony echem.

Zerna nie potrafiła ustać w miejscu i bezczynnie czekać. Skierowała się w stronę uniesionej klapy – wystawała z podłogi – i ruszyła wąskimi schodami w dół. Szybko dotarła do zaciemnionego, ciepłego miejsca, wypełnionego ziołami o różnych kolorach i kształtach. Unosił się w tym małym pomieszczeniu intensywny aromat, który drapał po gardle i wywoływał psikanie. Wysokie po sufit regały uginały się pod ciężarem słoików, butelek i różnej wielkości glinianych garnków i garnuszków.

– Zerno, stało się coś? – zagadnęła zielarka, potarła czerwony nos i uwiesiła ostatni kiść mięty na wiszący nad jej głową haczyk, po czym spojrzała na roztrzęsionego gościa.

Jej oczy dostrzegły bladość skóry gościa. Twarz nabrała niezdrowego odcienia szarości.

– Medalion, on ożył i zamienił mojego syna w potwora. – Wsparła się dłońmi o kant blatu drewnianego stołu i zacisnęła na nim palce. – Ledwie uszłam z życiem – wydusiła i pochwyciła do płuc duży haust pachnącego powietrza.

Sanyra uniosła lewy kącik ust i spojrzała na nią ze zdziwieniem i niedowierzaniem zarazem. Uśmiechnęła się krzywo i przymknęła powieki, próbując ukryć oczy, przed wścibskim wzrokiem.

– Medalion mówisz. – Obróciła się plecami i pogładziła dłonią po siwych włosach, jakby grała na zwłokę. Usta rozciągły się na pół twarzy, która była obwisła i tępa.

– Po przeczytaniu listu, Merks wpadł w szał, który nie mieści się w mojej skali gniewu i wtedy medalion nim zawładnął – stwierdziła zachrypniętym, niskim głosem pozbawionym dźwięczności.

Dreptała w miejscu, jakby rozgrzewała się przed kolejnym biegiem, a twarz przypominała kameleona: raz pergaminowa, za chwilę purpurowa.

– To było do przewidzenia. – Sanyra odwróciła się już opanowana i uśmiechnęła nieśmiało. – Prędzej czy później musiało to nastąpić. – Położyła swoją dłoń, na zaciśniętej dłoni gościa. – Jest już dużym chłopcem i pod wpływem emocji – nieświadomie – połączył się z medalionem. Nie wie jednak jeszcze jak zapanować nad tą nieokiełznaną jak dotąd siłą. – Pogładziła spiętą dłoń nadal będącej w szoku Zerny. – Uaktywnił go w złym momencie, będąc rozgorączkowanym, a medalion przejął kontrolę nad złem, które z siebie wyrzucił i zawładnął jego niedoświadczonym i słabym umysłem.

– Dokładnie tak było – potwierdziła. Nie przestawała przeskakiwać z nogi na nogę, jakby trzymała stopy w mrowisku.

– Pomimo braku obycia z medalionem, zdołał go opanować i nie dopuścił, aby ta siła zrobiła ci nieodwracalną krzywdę. – Sanyra zacisnęła dłoń na ramieniu Zerny i zapatrzyła się w pulsującą szyję. – To, co się wydarzyło, daje do myślenia i napawa serce nadzieją na utęskniony powrót do domu.

Merks i magiczny medalion: Wyrocznia, Trójkąt Mocy i podstępny czarownikWhere stories live. Discover now