Zerna pospiesznie pokonała schody i biegiem, ruszyła w stronę wioski. Pędziła, ile sił w nogach i nie zwracała na nikogo ani na nic uwagi (mieszkańcy obracali się i patrzyli ze zdziwieniem, ale nikt nie zatrzymywał ani nie spytał o nic). Zatrzymała się dopiero przed domem zielarki, dysząc ze zmęczenia. Ogarnęła się z grubsza i wcisnęła czerwone kółeczko na drzwiach, po czym znikła i wylądowała po drugiej stronie.
W pomieszczeniu było pusto.
– Sanyro, gdzie jesteś...! – nawoływała i nastawiała uszu, nasłuchując najcichszego szmeru – jej głośny oddech zagłuszał cichuteńkie odgłosy.
Serce kołatało nierównomiernie, a nozdrza rozszerzały się mocno przy każdym wdechu. Próbowała opanować drżenie ciała, ale nie mogła. Trasa, którą przebyła, pozbawiła resztek sił sforsowane ciało. Zgięła się w pół i tkwiła tak chwilę, czując, jak pulsują jej skronie.
– Jestem w piwnicy, zaraz przyjdę – dobiegł z oddali dźwięczny głos, niesiony echem.
Zerna nie potrafiła ustać w miejscu i bezczynnie czekać. Skierowała się w stronę uniesionej klapy – wystawała z podłogi – i ruszyła wąskimi schodami w dół. Szybko dotarła do zaciemnionego, ciepłego miejsca, wypełnionego ziołami o różnych kolorach i kształtach. Unosił się w tym małym pomieszczeniu intensywny aromat, który drapał po gardle i wywoływał psikanie. Wysokie po sufit regały uginały się pod ciężarem słoików, butelek i różnej wielkości glinianych garnków i garnuszków.
– Zerno, stało się coś? – zagadnęła zielarka, potarła czerwony nos i uwiesiła ostatni kiść mięty na wiszący nad jej głową haczyk, po czym spojrzała na roztrzęsionego gościa.
Jej oczy dostrzegły bladość skóry gościa. Twarz nabrała niezdrowego odcienia szarości.
– Medalion, on ożył i zamienił mojego syna w potwora. – Wsparła się dłońmi o kant blatu drewnianego stołu i zacisnęła na nim palce. – Ledwie uszłam z życiem – wydusiła i pochwyciła do płuc duży haust pachnącego powietrza.
Sanyra uniosła lewy kącik ust i spojrzała na nią ze zdziwieniem i niedowierzaniem zarazem. Uśmiechnęła się krzywo i przymknęła powieki, próbując ukryć oczy, przed wścibskim wzrokiem.
– Medalion mówisz. – Obróciła się plecami i pogładziła dłonią po siwych włosach, jakby grała na zwłokę. Usta rozciągły się na pół twarzy, która była obwisła i tępa.
– Po przeczytaniu listu, Merks wpadł w szał, który nie mieści się w mojej skali gniewu i wtedy medalion nim zawładnął – stwierdziła zachrypniętym, niskim głosem pozbawionym dźwięczności.
Dreptała w miejscu, jakby rozgrzewała się przed kolejnym biegiem, a twarz przypominała kameleona: raz pergaminowa, za chwilę purpurowa.
– To było do przewidzenia. – Sanyra odwróciła się już opanowana i uśmiechnęła nieśmiało. – Prędzej czy później musiało to nastąpić. – Położyła swoją dłoń, na zaciśniętej dłoni gościa. – Jest już dużym chłopcem i pod wpływem emocji – nieświadomie – połączył się z medalionem. Nie wie jednak jeszcze jak zapanować nad tą nieokiełznaną jak dotąd siłą. – Pogładziła spiętą dłoń nadal będącej w szoku Zerny. – Uaktywnił go w złym momencie, będąc rozgorączkowanym, a medalion przejął kontrolę nad złem, które z siebie wyrzucił i zawładnął jego niedoświadczonym i słabym umysłem.
– Dokładnie tak było – potwierdziła. Nie przestawała przeskakiwać z nogi na nogę, jakby trzymała stopy w mrowisku.
– Pomimo braku obycia z medalionem, zdołał go opanować i nie dopuścił, aby ta siła zrobiła ci nieodwracalną krzywdę. – Sanyra zacisnęła dłoń na ramieniu Zerny i zapatrzyła się w pulsującą szyję. – To, co się wydarzyło, daje do myślenia i napawa serce nadzieją na utęskniony powrót do domu.
YOU ARE READING
Merks i magiczny medalion: Wyrocznia, Trójkąt Mocy i podstępny czarownik
FantasyFANTASY. Gdy Merks kończy czternaście lat, matka przekazuje mu list od nieżyjącego ojca, którego treść wywraca jego doczesne życie do góry nogami. Miejsce, które do niedawna uważał za swój dom, nie jest nim. Wskazówki, które nakreślił mu ojciec...