Rozdział 1

529 59 189
                                    

Czerwone światło na skrzyżowaniu Oxford Circus trwało w nieskończoność, a nienaturalny upał panujący od kilku dni w Londynie nie dawał za wygraną.

— Czy o tej porze roku, nie powinno być chłodniej? — zapytała poirytowana Dorin, trzymając oburącz kierownicę swojego dwuletniego, srebrnego Opla Astry i gapiąc się w semafor za przednią szybą, jakby to on był zjawiskiem nadnaturalnym, a nie upał, zaciskała na niej palce uzbrojone w czerwone, długie paznokcie przyozdobione cyrkoniami, jakby to miało przyspieszyć zmianę koloru świateł.

JK, który siedział obok niej na siedzeniu pasażera, nie słyszał jednak ani jednego słowa jej utyskiwań, bo oto jego uwagę przykuł mężczyzna stojący na chodniku i gapiący się w swój telefon. Na oko miał jakieś trzydzieści, może trzydzieści pięć lat i ubrany był w eleganckie spodnie idealnie podkreślające jego zgrabne uda i białą luźną koszulkę. Na lewym nadgarstku miał srebrny zegarek a na szyi cienki łańcuszek. Włosy koloru ciemnego blond miał w lekkim, kosmetycznym nieładzie i przyciągał wzrok ludzi wokoło. JK mógłby przysiąc, że gdyby się do niego zbliżył dostrzegłby kilka piegów na kształtnym nosie. Wiało od niego gejozą na kilometr i gdyby mógł, wyskoczyłby z samochodu na moment i poprosił go o numer telefonu.

— Ziemia do JK'a! — krzyknęła Dorin, a ten aż podskoczył na siedzeniu.

Spojrzał na nią z wyrzutem, a potem znów na ulicę, ale faceta już nie było. Ulotnił się jak mgła o poranku i zniknął w tłumie.

— Do-rin, błagam, dostanę przy tobie kiedyś zawału — poskarżył się na siostrę.

— Nie mów do mnie Do-rin, bo wyjdzie ze mnie demon — warknęła na niego, żując zawzięcie gumę.

JK się zdumiał, unosząc ręce w pytającym geście.

— A jak? Przecież to twoje imię! Rodzice przecież tak mówią i na nich nie warczysz.

Dorin przewróciła oczami.

— Rodzice, rodzice — stęknęła lekceważąco i spojrzała w lusterko. — Oni są staromodni i pochodzą z Korei... Cholera rzęsa mi się podwinęła przez ciebie — syknęła i poprawiła ją palcami.

JK'owi przeszło przez myśl, jak zawsze z resztą, gdy widział ją w tej akcji, jakim cudem nigdy nie wybiła sobie oka tymi szponami.

— Przecież my też stamtąd pochodzimy, Do-rin! — uświadomił ją, jakby tego nie wiedziała.

— DORIIIIN! — wydarła się na niego upominająco.

JK tym razem uniósł ręce w obronnym geście.

— Noooo dobraaa! Doriiiiin! — zgodził się z nią, ale nie całkiem. — MY TEŻ POCHODZIMY Z KOREI! PAMIĘTASZ O TYM?

Dorin spojrzała na niego jadowicie i mlasnęła gumą. Jej pomalowane na czerwono usta wygięły się w zdegustowany grymas, a oczy zmrużyły jak u jaszczurki.

— Gdzie się urodziłeś? — zapytała hardo.

JK przewrócił oczami. Poprawił się na siedzeniu, odwracając głowę na chwilę w stronę bocznej szyby i potarł dłońmi spodnie na kolanach.

— W Londynie — burknął. — Ale...

— No właśnie, DŻEJ KEJ! — wytknęła mu Dorin z satysfakcją. — Wyobrażasz sobie, że ktoś mówi tu do ciebie Jeong-guk? — zapytała podchwytliwie.

JK westchnął ciężko.

— To zupełnie co innego — zaprzeczył jej dywagacjom. — Przecież Do-rin i Dorin brzmi tak samo dla londyńczyków. Oni się nawet nie zorientują.

Teach me || TaekookOnde as histórias ganham vida. Descobre agora