Rozdział 4

74 12 4
                                    

Prawie półtorej godziny zajął nam dojazd na ulicę Pionierów. Wszystko przez godziny szczytu. Ludzie wracają teraz z pracy. Zaczynam doceniać moją rodzinną Jelenią Górę. We Wrocławiu mnóstwo czasu spędza się w korkach i to jest chyba największy minus tego miasta.

- Kto przesłuchuje? – Zagaduję milczącego wciąż Adriana.

- Zacznę, ale jak będziesz miała jakieś pytania, to śmiało pytaj – nie brzmi, jakby był obrażony. – Musimy jakoś nauczyć się współpracować. – Dodaje i cicho wzdycha, po czym dzwoni domofonem. Po wejściu na trzecie piętro, naciska dzwonek do drzwi. Otwiera je kobieta w średnim wieku.

- Dzień dobry – zwraca się do nas.

- Dzień dobry. Policja, czy zastaliśmy pana Huberta Wolnego? – Adrian zadaje pytanie.

- Czy coś się stało? Mój mąż jest o coś podejrzany? – Pyta zdezorientowana i zaniepokojona.

- Musimy porozmawiać bezpośrednio z pani mężem.

- Proszę wejść, zaraz go zawołam. – Wchodzimy do gościnnego pokoju i czekamy na świadka. Po chwili pojawia się w drzwiach.

- Dzień dobry. Hubert Wolny – przedstawia się mężczyzna około czterdziestki.

- Nadkomisarz Adrian Zubert i moja partnerka, komisarz Sylwia Kunicka – przedstawia nas partner. – Pani już dziękujemy. Musimy porozmawiać z pani mężem na osobności.

- Oczywiście. – Kobieta wychodzi i zamyka za sobą drzwi, choć jestem prawie pewna, że będzie starała się podsłuchiwać.

- Czy wie pan jaki jest cel naszej wizyty? – Zwraca się do niego Adrian.

- Domyślam się. W pracy krążą już najróżniejsze plotki. Nikt nie może uwierzyć, że Elwira nie żyje.

- Co może nam pan powiedzieć o tamtym dniu? – Zagaduję.

- Pewnie niewiele więcej niż pozostali. Zdobyliśmy intratny kontrakt. Spontanicznie postanowiliśmy zrobić małą imprezkę po pracy. Nie spotykamy się jakoś zbyt często, ale jeśli już, to zawsze u Elwiry. Mieszkała sama i na dodatek całkiem niedaleko naszego biura. Wszyscy się dobrze bawili, tzn. ja, Elwira, Anka, Paulina, Karolina i Mateusz, ale pewnie już to wiecie.

- Jak się skończyło przyjęcie? – Pytam łagodnie.

- Normalnie, Anka z Pauliną wyszły pierwsze na tramwaj. Później nasza trójka około dwudziestej trzeciej trzydzieści. Rozstaliśmy się na Placu Grunwaldzkim. Karolina miała wracać uberem, Mateusz poszedł na tramwaj, a po mnie przyjechała żona.

- Czy ktoś z was mógł wrócić się po waszym wyjściu do mieszkania Elwiry? – Dopytuje Adrian. Zauważam, że Hubert lekko się spina.

- Śmiało, proszę mówić – zachęcam go do zwierzeń. – Wszystko może być istotne.

- Nie chciałbym rzucać na nikogo żadnych podejrzeń, ale zastanawiałem się nad tym i mam wątpliwości. Wiedzą państwo, nie miałem w stu procentach trzeźwego oglądu, ale wydaje mi się, że jak przejeżdżałem z żoną obok przystanku, to nie było na nim Mateusza, a na pewno nie przejeżdżał w międzyczasie jeszcze żaden tramwaj. Zastanowiło mnie to, ale w sumie nie wiem, co o tym myśleć. Mógł być przecież gdziekolwiek obok, poza moim wzrokiem.

- Rozmawiał pan z nim o swoich wątpliwościach? – Adrian wzmaga swoją czujność.

- Nie, skąd. Nie chciałem się wtrącać ani robić sobie wroga we własnym szefie. Zresztą to nie musi nic oznaczać – dodaje naprędce. Niestety ziarno niepewności zostało już zasiane. Obawiam się, że Adrian tak łatwo nie odpuści i weźmie Mateusza na celownik.

Nie ufaj mu!Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz