ROZDZIAŁ V

65 8 6
                                    

Zanim choć trochę zdążę ochłonąć po tańcu ze swym mężem, goście napływają na parkiet, a przede mną pojawia się dobrze znajoma twarz. Archer ma na sobie królewskie szaty, które jeszcze kilka miesięcy temu nosił nasz ojciec. Pomimo tego, że pełnił rolę władcy Gardenii już od jakiegoś czasu, wciąż nie mogłam przywyknąć do widoku korony na jego głowie.

– Zaszczycisz mnie tańcem, siostro? – pyta, wyciągając do mnie rękę, którą przyjmuję bez wahania.

– Oczywiście, bracie – odpieram. Jego obecność na tym balu przynosi mi upragniony spokój, bo choć zdążyłam już przywyknąć do pałacowej służby, to otaczający nas członkowie szlacheckich rodów budzili mój niepokój. Czułam na sobie ich spojrzenia i mimo wszelkich włożonych w to starań, nie potrafiłam przestać tego analizować.

– Jak życie na zimowym dworze? – zagaja Archer, kiedy zaczyna się kolejny taniec.

– Zupełnie inne niż w Gardenii – wzdycham, skupiając na nim swój wzrok. – Nadal nie mogę przyzwyczaić się do tego chłodu.

– Mam wrażenie, że słońce omija to miejsce szerokim łukiem – zauważa, na co uśmiecham się krzywo. Bywały dni, kiedy słońce rozświetlało korytarze i komnaty, ale jego promienie nie były tak ciepłe, jak to zapamiętałam. Nie wiedziałam, czy jest to jedynie złudzenie, czy zimno, bijące dosłownie z każdej strony, potrafiło osłabić nawet moje odczuwanie ciepła.

– Jak wygląda sytuacja w Gardenii? – pytam, na co jego twarz od razu się rozjaśnia.

Archer opowiada mi o tym, jak nasz kraj sprawnie podnosi się po zażegnanym konflikcie, a ludzie są teraz dużo spokojniejsi. Gdy najazdy ustały, rolnicy mogli bez przeszkód zająć się zbiorem swoich obfitych plonów, a lasy i ogrody zaroiły się od bawiących się wśród roślinności dzieci. Początek jesieni był niezwykle ciepły, dlatego wszyscy wciąż korzystali z pięknej pogody, jak i spokoju, jaki zapanował na naszych ziemiach.

Słuchając go, upewniałam się jedynie w przekonaniu, że podjęłam właściwą decyzję.

– Jak wygląda twoje małżeństwo? – Mój partner z powrotem poważnieje, obrzucając mnie uważnym spojrzeniem. – Mam nadzieję, że on traktuje cię z szacunkiem.

– Trzyma się na dystans – odpowiadam. – Prawie w ogóle go nie widuję, ale nie widzę w tym powodu do narzekania.

Archer w skupieniu kiwa głową, a potem dyskretnie rozgląda się wokół. Otaczający nas ludzie skupieni są na tańcu i nikt już nie przygląda nam się z taką ciekawością jak na początku.

– Jeśli będziesz czuła się zagrożona... – odzywa się przyciszonym głosem, żebym tylko ja mogła go usłyszeć. – Mogę pomóc ci się z tym uporać.

Marszczę brwi, spoglądając na niego ze zdziwieniem.

– Przecież nie możesz zjawić się tu, kiedy zechcesz – zauważam, na co on potrząsa głową.

Rzuca jeszcze jedno ukradkowe spojrzenie wokół, aby zaraz sięgnąć do wewnętrznej kieszeni swojej marynarki. Wyciąga z niej niewielki przedmiot, który ukradkiem wciska mi do ręki. Kiedy zerkam do swojej dłoni, moje serce gwałtownie przyspiesza, bo instynktownie przeczuwam, co właśnie mi podarował.

– To ten sam środek, którym zatruwał naszego ojca – wyjaśnia cicho, a ja nie potrafię wydusić z siebie słowa. Zaciskam palce mocniej na niewielkiej fiolce, wypełnionej kryształowym proszkiem. Śmiercionośną bronią. Biorę drżący oddech, gdy, najbardziej dyskretnie jak potrafię, chowam ją w swoim biuście. Niestety suknia nie posiada innych skrytek, a mogłam o tym pomyśleć.

– Skąd to masz? - pytam w końcu, starając się uspokoić swoje bijące w szalonym rytmie serce. Sama myśl, że miałam przy sobie ten środek, wprawiała mnie w zdenerwowanie.

– To nieistotne – odpowiada twardo Archer, więc skupiam na nim swój wzrok. – Cała ta fiolka wystarczy, żeby kogoś zabić w ciągu godziny. Uważam, że powinnaś ją mieć na wszelki wypadek.

Na wszelki wypadek...

Czy byłabym w stanie to zrobić? Czy byłabym zdolna z premedytacją dosypać trucizny do herbaty Gabriela i patrzeć, jak kona na moich oczach? Czy byłabym gotowa żyć dalej ze świadomością, jakiej zbrodni się dopuściłam?

Chciałam, żeby król Winterhills zapłacił za swoje okrucieństwa, chciałam, żeby cierpiał równie bardzo jak ludzie, których krzywdził latami. Naprawdę pragnęłam, żeby poniósł konsekwencje swoich czynów. Przekonał się na własnej skórze, jak to jest stracić wszystko, co darzy się miłością. Choć szczerze wątpiłam, w to, że taki człowiek jak on był zdolny do jakichkolwiek dobrych uczuć. Te przebłyski uprzejmości w stosunku do mnie musiały być jedynie jednorazowymi sytuacjami, chwilami słabości czy zapomnienia lub zwykłą grą pozorów. Jego prawdziwą twarz ujrzałam wtedy na śniadaniu, gdy złość przemawiała z każdego jego gestu i słowa.

Pamiętałam jednak, że rzekomo moje bezpieczeństwo było powodem tego wybuchu. Pamiętałam też naszą dziwną noc poślubną, jak i spotkanie w bibliotece, gdzie rozmowa z nim okazała się dużo bardziej interesująca, niż się spodziewałam. Pamiętałam dotyk jego palców na moim policzku, tak delikatny, że prawie nierzeczywisty.

Czy w obliczu tego wszystkiego potrafiłabym zabić go bez wyrzutów sumienia?

Castle On The HillWhere stories live. Discover now