ROZDZIAŁ XVII

44 3 7
                                    


Ciepło.

Podczas całego swojego krótkiego życia to właśnie tego zawsze pragnęłam. Kąpałam się w jasnych promieniach słońca, przesiadywałam przy kominku, ilekroć pogoda zmieniała się w bardziej oziębłą. Szukałam ciepła we wszystkim i wszystkich, jakby było mi to niezbędne do przetrwania. Być może właśnie tak było, bo przebywając w tej zimnej, ciemnej piwnicy, miałam wrażenie, że wysysa ona ze mnie życie.

Powracająca ślimaczym tempem świadomość pozwala mi zdać sobie sprawę z tego, że jestem w zupełnie innym miejscu. Miękkie poduszki pod moją głową i pachnące świeżością nakrycie, którym owinięta jestem niczym motyl w kokonie, tylko upewniają mnie w tym przeświadczeniu. Pragnę pozostać w tym błogim stanie półsnu jeszcze przez jakiś czas, rozkoszując się spokojem, który zawitał do mojego serca.

Z każdym kolejnym oddechem wracają do mnie jednak ostatnie wspomnienia, od których błogość ulatnia się dużo szybciej, niż bym tego chciała. Pamiętam jak przez mgłę pojawienie się Gabriela, jego silne ramiona owinięte wokół mnie, gdy wynosił mnie z miejsca, będącego moim więzieniem. Reszta zdarzeń zlewa się ze sobą, tworząc niezrozumiałą, chaotyczną historię, jaką mój mózg próbuje poukładać we właściwej kolejności. Jedyne, czego mogę być pewna w tym momencie, to bezpieczeństwo, bo nie mam wątpliwości co do tego, że znajduję się w domu.

Dom. Dziwnie było nazywać zamek Winterhills w ten sposób, ale tym przecież był, prawda? Przynajmniej tym właśnie powinien dla mnie być. Miejscem, gdzie czuję się bezpiecznie, gdzie nie muszę nikogo udawać ani przed nikim się ukrywać. Miejscem wytchnienia, odpoczynku i pozbawionym sekretów.

Z ociąganiem unoszę powieki, mrugając kilkakrotnie, aby pozbyć się przysłaniającej widzenie mgły. Rozpoznaję ściany swojej komnaty, które skąpane są w niesamowicie pięknym blasku, pochodzącym od słońca, chowającego się za horyzontem. Ciepłe barwy pomarańczy, różu i czerwieni mieszają się z chłodem otaczającego mnie błękitu, tworząc nowy, głęboki, niemal mistyczny odcień. Nie pamiętam, abym kiedykolwiek była aż tak bardzo zachwycona zachodem słońca.

Mój wzrok powoli wędruje po pomieszczeniu, zatrzymując się na siedzącej na pobliskim krześle postaci. Momentalnie sztywnieję, w pierwszej chwili gotowa rzucić się do ucieczki, ale zaraz potem go rozpoznaję, co mimo tego ani trochę nie uspokaja mojego uderzającego o żebra serca. Siedzi kilka kroków od łóżka, z łokciami opartymi na kolanach i twarzą schowaną w dłoniach. Jego czarne, pochłaniające promienie słońca włosy są potargane, a biała koszula wymięta, jakby nawet nie trudził się jej układaniem. Trwa w tej samej pozycji zupełnie nieruchomo, a ja przez jakiś czas po prostu mu się przyglądam, chłonąc ten widok, jakby miał być ostatnią rzeczą, jaką zobaczę w życiu.

– Gabriel?

Mój głos jest słaby i zachrypnięty, aż krzywię się na dźwięk, który opuszcza moje usta. Król Winterhills niemal natychmiast podnosi głowę, jakby wypowiedziane przeze mnie słowo było tym, na które tak wytrwale czekał. Jego twarz ukryta jest w cieniu, ale dostrzegam blask jego oczu, gdy jego spojrzenie skupia się na mnie. Wydaje mi się, że przez jego oblicze przepływa ulga zmieszana z czymś jeszcze, czymś łagodnym i czułym, co byłoby do niego tak niepodobne, że biorę to jedynie za złudzenie.

– Obudziłaś się – stwierdza, podnosząc się i w kilku krokach podchodząc do łóżka. Pochyla się nade mną, chłodną dłonią dotykając mojego czoła. Rozchylam lekko usta, spoglądając na niego z nieskrywanym zaskoczeniem z powodu wykonanego przez niego gestu. Z bliska jego twarz nosi wyraźne ślady zmęczenia, lecz te niezwykłe, błękitne oczy śledzą rysy mojej twarzy z tą samą dokładnością i przenikliwością, co zawsze. Zatrzymuje wzrok na moich otwartych ustach nieco dłużej niż na innych miejscach, przez co ciężej jest mi spokojnie oddychać. Mogłabym przysiąc, że jego oczy ciemnieją w tym samym momencie, w którym zamyka je na zaledwie kilka sekund, aby przywołać się do porządku.

Castle On The HillWhere stories live. Discover now