ROZDZIAŁ XIII

43 5 8
                                    


Zimno i ból.

To pierwsze, co dociera do mojej wracającej świadomości.

Próbuję otworzyć oczy, ale powieki mam tak ociężałe, że udaje mi się to dopiero po dłuższej chwili, a obraz przed moimi oczami pozostaje rozmazany jeszcze przez kilka mrugnięć. Jest ciemno i mój zasnuty mgłą snu umysł nie potrafi wyjaśnić mi, gdzie jestem, kiedy niepewnie rozglądam się wokół. Pomieszczenie wygląda na niewielką piwnicę albo spiżarnię, całkowicie pozbawioną okien i naturalnego światła. Ściany to chropowate kamienie, nierówne, jakby ktoś w ogóle nie starał się nadać im odpowiedniego kształtu. Mrużąc oczy, zauważam kilka drewnianych schodków prowadzących do jedynych drzwi, spod których sączy się nikła, podrygująca poświata.

Ruszam się, z zamiarem wstania i opuszczenia tego dziwnego miejsca, ale dopiero wtedy uświadamiam sobie, że moje ręce są skrępowane łańcuchem. Odwracam głowę przez ramię, z rosnącym przerażeniem spoglądając na drewniany słup, o który przez cały czas się opieram i swoje dłonie zamknięte w żelaznych kajdanach.

I wtedy uderza we mnie fala wspomnień.

Powrót od Lady Cassandry. Coś torowało drogę, więc musieliśmy się zatrzymać. Woźnica został postrzelony, a strażnicy walczyli z kimś podczas tej zamieci. Ernest chciał mnie stamtąd zabrać, to była pułapka... Och, Ernest.

Kiedy przed oczami ponownie staje mi obraz ciała mężczyzny przebitego ostrzem jednego z bandytów, wyraz osłupienia i niewyobrażalnego cierpienia na jego twarzy, nie potrafię zatrzymać wypływających spod moich powiek łez. Gdyby udało mi się go wtedy ostrzec, gdyby nie był tak bardzo skupiony na wyciągnięciu mnie z powozu, być może nadal by żył. Być może Thomas i Marika wciąż mieliby ojca.

To była moja wina. Przeze mnie ten odważny i lojalny mężczyzna stracił życie. Poczucie winy opada na moje ramiona niczym ciężki, zimowy płaszcz, okrywając mnie i nie pozwalając mi się wydostać. Chciałabym cofnąć czas. Chciałabym móc przewidzieć, że los szykuje dla nas tak okrutną niespodziankę i zrobić wszystko, żeby temu zapobiec. Zrobiłabym absolutnie wszystko, byle tylko uniknąć bezsensownej śmierci człowieka, który nie zasłużył na nią w najmniejszym stopniu.

Nie wiem, jak długo siedzę w tej ciemności, drżąc z zimna oraz odtwarzających się raz za razem obrazów w mojej głowie, ale w pewnym momencie drzwi uchylają się, a do pomieszczenia przedostaje się smuga ciepłego światła. Mrużę oczy, spoglądając na stojącą w progu postać mężczyzny.

– O, jaśnie pani już nie śpi – zauważa z przekąsem, niespiesznie schodząc na dół.

Dopiero kiedy mój wzrok przyzwyczaja się do światła, mogę wyraźniej zobaczyć mojego, jak mniemam, oprawcę. Jest muskularny, wyższy ode mnie co najmniej o głowę, jego twarz pokryta jest kilkudniowym zarostem, a ciemnobrązowe włosy ma w zupełnym nieładzie, jakby dopiero wstał z łóżka. Przez jego policzek przechodzi jasna blizna, docierając niemal do oka, co dodaje mu jeszcze więcej surowości. Spojrzenie ma nieprzyjazne, kryjące niemą groźbę, zwiastujące niebezpieczeństwo.

– Kim jesteś? – pytam go, kiedy kuca naprzeciwko mnie. Staram się ukryć niepokój za maską opanowania, chociaż moje serce w szaleńczym rytmie obija się o żebra.

Nieznajomy nie odpowiada, wyciągając do mnie naczynie z przezroczystym płynem. Spoglądam na nie podejrzliwie, bo choć wygląda jak zwyczajna woda, to dobrze pamiętam podstępny sposób, w jaki mnie tutaj sprowadził.

– To tylko woda, nie otrułem jej – informuje, jakby czytał mi w myślach i przesuwa kubek jeszcze bliżej moich ust. Przez moment jedynie patrzę mu nieufnie w oczy, walcząc z palącym pragnieniem w gardle, a podejrzeniami, jakie podsuwa mój własny umysł. W końcu jednak rozchylam usta, pozwalając sobie wypić całą zawartość naczynia.

Jeśli chciałby mnie zabić, zrobiłby to od razu.

– Gdzie jesteśmy? – odzywam się ponownie, a gdy nie uzyskuję odpowiedzi, zaczynam czuć jeszcze większy niepokój. – Musisz mnie wypuścić!

Mężczyzna podnosi się do pozycji stojącej, uśmiechając się drwiąco i z brzękiem odrzucając kubek na podłogę.

– Muszę cię wypuścić? – powtarza z kpiną. – Och, wybacz moje maniery, pani.

Okrąża słup, do którego jestem przykuta, a potem słyszę, jak sięga po pęk kluczy. W moim sercu rośnie naiwna nadzieja, że może jakimś cudem obudziłam w nim iskierkę litości czy czegoś podobnego i uda mi się go przekonać do zwrócenia mi wolności. To zupełnie dziecinne myślenie z mojej strony, biorąc pod uwagę sytuację, w jakiej się aktualnie znajduję, ale muszę chwycić się tej nadziei, żeby nie utonąć w odmętach czarnych myśli, poczucia winy oraz strachu, które zdają się wypełniać mnie coraz bardziej.

Czuję jego szorstkie palce na swoich nadgarstkach, kiedy sięga do łańcucha, powoli, nie spiesząc się, uwalniając jedną z moich dłoni.

– Jeśli pozwolisz mi odejść, obiecuję, że nikomu nie powiem o tym, co zrobiłeś – zapewniam go, łudząc się, że w czymkolwiek mi to pomoże.

– Pozwolić ci odejść? – śmieje się chrapliwie, jakby to była najzabawniejsza rzecz pod słońcem.

Niespodziewany ból naciągającej się skóry głowy każe mi odchylić ją do tyłu, gdy mężczyzna gwałtownie łapie i ciągnie za moje włosy. Zaciskam zęby, powstrzymując się przed zawyciem z bólu, a oczy zachodzą mi łzami. Jego rozmyta twarz pojawia się w polu mojego widzenia, jeszcze bardziej groteskowa, wykrzywiona w groźnym grymasie.

– Nie licz na to, że cię uwolnię – zapowiada, zbliżając twarz do mojej. Jest przesiąknięty zapachem dymu i stali. – I nawet niech przez myśl ci nie przemknie stosowanie na mnie jakichś sztuczek. Bądź posłuszna, a może oboje na tym skorzystamy.

Wyciąga wolną rękę do mojego policzka, przesuwając zimnymi palcami w dół po podbródku, szyi oraz dekolcie, a mnie przechodzi dreszcz obrzydzenia. Odtrącam jego nachalne palce tak szybko, jak tylko mi się udaje, spoglądając na niego z niechęcią.

– Nie dotykaj mnie – mówię stanowczo, chociaż wewnętrznie cała drżę ze strachu. Zamierzałam jednak zachować godność tak długo, jak będzie to możliwe. Nie miałam pojęcia, jak to wszystko się potoczy, ale jeśli to tutaj było mi pisane skończyć, nie chciałam robić tego na cudzych warunkach. Świadoma straconej pozycji, w jakiej się znajdowałam, nie miałam niczego innego poza własną determinacją, żeby się stąd wydostać.

Nieznajomy wykrzywia usta w mrocznym grymasie, a potem bez ostrzeżenia puszcza moje włosy i ponownie się prostuje.

– Jeszcze będziesz mnie błagać o trochę ciepła – obwieszcza, kierując się ku schodom.

– Po moim trupie – odpieram cicho, chociaż wydaje mi się, że mógł to usłyszeć.

Zanim opuści moje więzienie, jeszcze raz odwraca się w moją stronę z jedynie z pozoru przyjaznym uśmiechem, za którym kryje się niewypowiedziana groźba.

– Nie prowokuj mnie, laleczko, bo staniesz się nim wcześniej, niż planowałem – rzuca, po czym zatrzaskuje za sobą drzwi, odcinając mnie od jedynego źródła światła.

Ponownie otoczona ciemnością z każdej strony, chłodem przenikającym z podłogi przez moje ubranie do skóry, otaczam uwolnioną ręką swoje kolana, przyciskając je do tułowia. Chcę opanować drżenie swojego ciała, ale nie potrafię. Gorące łzy wypływają spod moich powiek, kiedy pozwalam pochłonąć się przerażeniu, że być może to właśnie będzie mój koniec. W zimnej, ciemnej piwnicy, uwięziona przez ludzi, których nie znam, z powodów, których nawet się nie domyślam.

W tym momencie kompletnie nie zdaję sobie sprawy z tego, jak dalekie od prawdy były moje przypuszczenia.

Castle On The HillWhere stories live. Discover now