14.Czas zapłaty

351 45 3
                                    

Byłem ostry, może trochę za bardzo. Kate w tym wszystkim była tą poszkodowaną - kochała niewłaściwą osobę, ale miłość nie wybiera i jest ślepa, a ja byłem nieprzyjemny. Nie widziałem, jednak inne sposobu na to, żeby jej przemówić do rozsądku. Nie mogłem jej winić, że głupio się zakochała, ale nie mogłem też pozwolić, by w tym trwała. Musiałem działać.

Zbliżał się wieczór, gdy zbliżałem się pod rezydencję. Kilka minut przed dojazdem zadzwonił telefon, a na ekranie mojego telefonu pojawiło się imię mojego najlepszego przyjaciela. Gdyby był to ktoś inny to bym nie odebrał,  ale to był Grant. Nawet nie miałem kiedy mu tego wszystkiego opowiedzieć. Bruce mógł mu coś wspomnieć, gdy tak nagle zniknąłem z biura.

- Jak się trzymasz, West? - rzucił, a po tonie jego głosu - ostrożnym i wyważonym - wiedziałem, że mnie bada.

- Bruce powiedział ci wszystko?

Byłem pewny, że tak właśnie było.

- Tak, dzwonię sprawdzić jak się masz po tym wszystkim. Miałem nadzieję, że się odezwiesz, ale minęły dwa dni i trochę się już martwiłem. Roger potrafi poważnie odjebać.

- Skrzywdził ją, Grant. Kate straciła dziecko, ale to ja jestem potworem, który odbiera jej narzeczonego...

- Pogubiła się, West. Nie bierz tego do siebie. Jestem pewny, że gdy zejdzie z niej szok to będzie cię chciała przeprosić za te słowa - powiedział Grant, będąc w pełni przekonany do swoich słów.

Westchnąłem i rozpiąłem guzik przy szyi. Miałem wrażenie, że się uduszę.

W przeciwieństwie do niego nie byłem taki pewien. Kate była wściekła i kochała Rogera, co nie było mądrym posunięciem od samego początku, ale miłość chyba taka jest, zwłaszcza ta jednostronna.

- Byłem dla niej ostry. Powinienem być bardziej wyrozumiały, straciła dziecko i jest w szoku, a ja jej wygarnąłem. Zachowałem się jak palant, Grant. Nie wiem tylko jak mógłbym inaczej postąpić, żeby ją od niego odseparować.

- West, oni oboje są dorosłymi ludźmi. Wiem, że odkąd umarła twoja mama czujesz się odpowiedzialny za Rogera, ale nie odpowiadasz za jego czyny. Tym bardziej za Kate - dokończył dobitnie akcentując jej imię.

Byłem zmęczony tym wszystkim i nie myślę tu o tej akcji, a o całokształcie. O wszystkim, co zrobił Roger, a co ja próbowałem naprawić. Prowadziłem firmę dziadka, żeby pomóc jego byłym żonom w utrzymaniu mojego niewdzięcznego przyrodniego rodzeństwa. Czasami mnie to wszystko dopadało i miałem dość. Dziś był jednym z takich dni.

- Masz rację, przyjacielu - oznajmiłem i sapnąłem, wyrzucając z siebie bezsilność. - Nie wiem jak się potoczy ten wieczór, ale jutro będę w biurze.

- Powinieneś odpocząć, ale nie będę się z tobą kłócił, West. Chcę się z tobą zobaczyć jutro na lunch, jeśli będziesz w biurze.

- Dam znać - powiedziałem i rozłączyłem się.

Mój kierowca wjeżdżał już na teren rezydencji. Skręcało mnie od środka.

Rowan już czekał na mnie przy drzwiach wejściowych.

- Panie Weston, oponował, ale spełniliśmy wszystkie pana wymogi - rzucił na wstępie, a ja kiwnąłem głową i poszedłem za nim.

Pamiętam doskonale dzień, w którym Christian Weston kupił mi ten dom. Zachwyciłem się nim, mimo że byłem dzieckiem. Wyglądał jak willa z filmów i ja wszedłem w jego posiadanie. Mimo że historia tego wydarzenia była przykra i szybko znienawidziłem to miejsce to było jedynym domem jaki znałem.

Rowan otwiera drzwi jadalni z wielkim stołem, przy którym nigdy nie odbyła się rodzinna kolacja. Siedział przy nim mój ojciec. Siwo czarne włosy miał rozczochrane i ewidentnie już za długie. Ubrany był w jakiś dres, który nie wyglądał na tani. Od drzwi wejściowych widziałem jak cały chodził, skakała mu noga, a on sam wyglądał jak zagubione w supermarkecie dziecko, które nie wie, co się dzieje i gdzie jest.

- Witaj tatku - powiedziałem, wchodząc, a jeden z chłopaków Rowana zamknął za mną drzwi.

Spojrzał na mnie. Najpierw jego oczy były puste, sekundę później pojawił się w nich błysk wściekłości.

- To przez ciebie! - wrzasnął raptownie wstając, aż krzesło na którym siedział ze stukotem uderzyło w marmurową posadzkę.

Chłopaki doskoczyli do niego, ale powstrzymałem ich podniesieniem ręki. Nie pierwszy raz się na mnie wściekał.

- Chciałbym, żebyście zostawili nas samych, Rowanie - powiedziałem, zerkając na wielkiego faceta przy drzwiach.

- Jest pan pewien? - rzucił, a gdy kiwnąłem głową - wyszedł, a za nim reszta.

Zostaliśmy sami. Ja i mój ojciec. Byliśmy do siebie podobni i to mnie bolało, gdy patrzyłem na niego jak z roku na rok z wielkiego faceta robił się z niego coraz większy wrak.

- Czego chcesz? Po co sprowadziłeś mi do domu tych chłoptasiów? Wyjebali mój towar! - Wściekłość malowała się na nim jak na czystej kartce. Nie dało się jej z niczym pomylić.

- Myślałem, że zapytasz o swoją narzeczoną, tato. Zauważyłeś, że jej nie ma?

Zawiesił się na moment, a trybiki w jego głowie zaczęły pracować w przyspieszonym tempie.

- Gdzie jest mój towar, Cole - powiedział, a ja poczułem pustkę, patrząc na niego. Tyle właśnie znaczyła dla niego Kate.

- Mam dość, Roger. Ciebie i tego wszystkiego. Jutro Rowan spakuje cię do auta i wywiezie na odwyk. Zapłacę za twój pobyt tak długi, aż do końca cię wyczyszczą. Sprzedam też ten dom, nie wrócisz tu... - mówiłem,a le mi przerwał krzykiem.

- NIE ZGADZAM SIĘ NA TO! - krzyknął tak głośno, że Rowan otworzył drzwi, ale powstrzymałem go. - To mój dom, nie zgadzam się na żaden odwyk i sprzedaż.

Parsknąłem śmiechem, a jemu nozdrza, aż zafalowały.

- Nic tu nie jest twoje, łącznie z butami, w których stoisz - rzuciłem pewnie i założyłem ramiona na piersi. - Nie pytam cię o zdanie, bo go nie masz. Straciłeś prawo głosu dwadzieścia lat temu, a ja dziś pozbawiam cię źródła utrzymania. Jak wyjdziesz z odwyku to pomogę ci stanąć na nogi, załatwię ci pracę i wynajmę mieszkanie, ale nic poza tym. Czas żyć na własny rachunek.

- Nie. Nie. Nie. NIE! - wrzeszczy, ale jego krzyki nic nie zmienią.

- Użalałem się nad tobą bardzo długo. Dziadek wielokrotnie mi mówił, że powinienem to zrobić i miał rację. Było mi ciebie szkoda, ale nie mogę dłużej patrzeć na to, co robisz.

Roger opadł na inne krzesło obok i złapał się za głowę. Skulił się i wyglądał jeszcze bardziej żałośnie niż zazwyczaj.

- Cole... Synku... Proszę, przemyśl jeszcze to. Ja... Ja nie mogę...

- Czego nie możesz? - rzuciłem beznamiętnie.

- Nie mogę... Nie mogę tak żyć.

- Nie masz wyjścia. Roger. Nadszedł czas zapłaty za wszystkie twoje grzechy.

Roger pociągnął nosem, ale pozostałem niewzruszony. Spodziewałem się, że będzie się bardziej awanturował, ale może wszystkie prochy jeszcze z niego nie zeszły. Jeśli tak było to najgorsze miało nadejść.

Wyszedłem z jadalni, a kierownik ochrony czekał tuż obok. Zleciłem mu wszystko, a potem o wiele spokojniejszy wyszedłem z tej rezydencji, oglądając się na nią miejmy nadzieję po raz ostatni.

Wybrałem numer i zadzwoniłem.

- W końcu to zrobiłem - rzuciłem, słysząc halo po drugiej stronie.

- Domyślam się, że chodzi o twojego ojca. Gratuluje chłopcze, w końcu możemy porozmawiać jak dorośli - powiedział, a ja odetchnąłem z ulgą słysząc ten życzliwy głos.

- Jestem gotowy, dziadku.

Czując Twój OddechOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz