Rozdział siódmy

653 54 15
                                    

                                                            Rozdział siódmy

                                                             THOREN

Opieram przedramiona na wytartej, skórzanej kierownicy i wytężam wzrok. Spóźnia się, a ja nie znam powodu, co mnie niezwykle irytuje. Cenię sobie swój czas, byłoby miło gdyby pozostałe osoby, również go szanowały. Nawet jeśli później skończą z kulką w lodowatej przerębli. Nie mam ochoty na zabawy w kotka i myszkę. Już dawno straciłem cierpliwość do pościgów. Co innego zaplanowane polowanie. Wciąż nie wiem czy facet, na którego czekam jest tym, którego pragnę dorwać i wypatroszyć jak pieprzonego dorsza, ale lepsze to niż krążenie bez celu. Trudno jest zdobyć jakikolwiek trop, a to oznacza tylko jedno; lęk. Z jakiegoś powodu wspólnota obawia się ujawniać.

Strach jest słabością.

A słabość najczulszym punktem.

Gdy go znajdę, cały świat zabarwi się na czerwono.

Ale do tego czasu, muszę być cierpliwy. Muszę oczekiwać. Muszę atakować.

Nagle zauważam ruch po drugiej stronie chodnika. Pojawił się. Idąc szybkim krokiem w stronę niskiego budynku z czerwonej cegły naciąga na głowę czarny kaptur. Garbi się, wsuwa zmarznięte dłonie w kieszeń kurtki. Wysiadam z samochodu i idę za nim. Brakuje mu świadomości, nie ma pojęcia, że ktoś spragniony jego krwi czai się tuż za plecami. Ta głupota będzie kosztować życie. Dopadam go tuż przy drzwiach. Przyciskam takiego zdezorientowanego do zimnej cegły i odchylam głowę. Z kieszeni kurtki wyciągam kawałek szmaty, a następnie wpycham mu ją do ust. Mężczyzna szarpie się, próbuje krzyczeć. Przewracam oczami opanowując rozdrażnienie i poprawiając chwyt prowadzę, a raczej wlokę go do samochodu. Niewyraźne jęki milkną, gdy otwieram drzwi od strony pasażera. Zapiera się piętami, szuka sposobu by zwiać. Wzdycham ciężko, pochylam się i jednym sprawnym ruchem wrzucam typa niczym worek ziemniaków na skórzane siedzenie uprzedzając, że jeśli uszkodzi tapicerkę, to utnę mu wszystkie palce wraz z knykciami i wyślę w plastikowej torebce do jego matki. To trochę obniża poziom buchającego testosteronu i mogę spokojnie wsiąść za kierownicę. Uruchamiam silnik, włączam dziewiątą symfonie Beethovena, a potem wyciągam się w przód i wyciągam ze schowka gruby, rybacki sznur.

– Bądź tak miły i zawiąż nim łapy. – Mówię oschłym tonem. Oczywiście grzeczność nie robi na nim wrażenia, więc zmuszony do bardziej haniebnych czynów wyjmuje pistolet. – No już! – Krzyczę przykładając mu zimną lufę do skroni. Wzdryga się, wygląda tak jakby miał zaraz zemdleć lecz wypełnia rozkaz. Związuje sobie przeguby, a ja sprawdzam czy na pewno zrobił to porządnie. Parząc mu prosto w przysłonięte strachem źrenice dociskam sznur do skóry powodując bolesne otarcie, a potem klepię go dłonią w policzek i wracam do pozycji kierowcy. Wrzucam pierwszy bieg, ruszam z miejsca i obieram kierunek na Icy Holes. Tym razem jednak nie jadę, żeby od razu z nim skończyć.

Chcę się zabawić.

Koła samochodu mkną przez posypaną świeżym żwirem, szeroką drogę. Po obu stronach wznoszą się płaskie dachy sklepów. Głównie spożywczych i tych, które mają w ofercie sprzęty łowieckie. Latarnie uliczne nadal świecą wyblakłym pomarańczowym światłem. Na chodniku widać garstkę przechodniów, paru z nich dźwiga ciężkie torby z zakupami. Na pewno dotarł do nich alert pogodowy o kolejnej śnieżycy. Śpieszą się. To dobrze. Puste miasteczko daje większą swobodę. Skręcam w prawo, podążając za znakiem informującym o tym, że to teren prywatny. Odbijam w lewo, a potem zatrzymuję auto na środku mroźnego pustkowia. Być może właściciel ziemi kiedyś zdecyduje się na hodowlę ryb w sztucznych zbiornikach albo po prostu odda grunt deweloperowi. Nie mam zamiaru rozwodzić się nad żadnym z tych przypadków. Wysiadam, otwieram drzwi od strony pasażera i szarpiąc mężczyznę za poły kurtki wyrzucam na zewnątrz. Jego krzyki tłumi szmata, a dłonie obwiązane sznurem drżą z nerwów. I skłamałbym jak cholera, gdybym powiedział, że mnie to nie zadowala. Jednym, szybkim ruchem wyjmuję mu z ust krępujący kawałek materiału, a wycie pełne desperacji prawie przebija mi bębenki w uszach.

Till the Last Breath / ZOSTANIE WYDANE /Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz