Prolog

640 31 6
                                    

Prolog

Violet

Rześkość wiosennej nocy sprawiała, że ludzka egzystencja była nieco bardziej znośna. Napawała pozytywną energią i wymazywała zmartwienia z przemęczonej głowy. Londyńskie kamieniczki były widokiem dodającym ciepła na sercu. Ta aura była niczym rzeka. Wolna, piękna i niekończąca się. A jej obraz uszlachetniał ludzką duszę i przyprawiał o...

Dobra, dobra, STOP! Ja nie umiem w jakieś piękne poematy, a to nie jest konkurs recytatorski dla bananowych dzieciaków. Na dodatek nie jestem obecnie najtrzeźwiejszą osobą na świecie, więc może darujmy sobie ten lipny wstęp. Ta historia jest dość przewrotna i z pewnością nie jest piękną bajką o księżniczkach... choć to się jeszcze okaże. Niektórzy mogliby przypisać tę opowieść do czegoś w stylu ,,Pięknej i Bestii", a może i ,,Romea i Julii", ale tak jak mówiłam jest to dość przewrotna historia, więc nie jestem bajkową wróżką chrzestną. Jeśli ktoś liczył na cukierkową nowelkę o niewinnej, nastoletniej miłości i uroczych bohaterkach żywcem z bajek Disneya to się mocno przeliczył. Nie mam tiary, balowej sukni ani nawet księcia na białym koniu. Za to mam przy sobie bandę nieco przygłupich przyjaciół, gotowych na odwalenie największej trzody, jaką widziało to miasto. Londynie, nadchodzimy...

Biegaliśmy roześmiani i delikatnie podpici po jednej z naszych ulubionych uliczek; Tin Pan Alley. Szybko puściliśmy w niepamięć fakt, iż jeszcze kwadrans temu goniła nas policja za zdewastowanie jakiejś lipnej fontanny pod pseudo pałacykiem burmistrza. Nie uśmiechało nam się po raz enty tłumaczyć tym półgłówkom, że graffiti to sztuka, a nie wandalizm. Ucieczka wydawała się być tym prostszym sposobem. A poza tym, chyba żadne z nas nie miało już kasy na kolejne mandaty.

Uliczka, którą obecnie przemierzaliśmy to miejsce z milionem kolorowych budynków, banerów. Miejsce wypełnione po brzegi atmosferą, której nie dało się podrobić. Marcus i Jazmyn zajmowali nas dennymi i nieco niezrozumiałymi przez pijacki bełkot historiami. Ja natomiast miałam zaszczyt prowadzić za rękę najpiękniejszą dziewczynę, jaką widział świat. Moją dziewczynę. Nie mogłam oderwać oczu od uśmiechu Riley. Jej dwukolorowe, sięgające do ramion włosy były roztrzepane od wiatru. Jedna połowa była w całości przefarbowana na jaskrawy róż, druga na niebiesko. Ubóstwiałam jej popaprany sposób bycia. Sprawiała, że ten cały beznadziejny świat dookoła był odrobinę lepszy.

Gdy kątem oka zerknęłam na duet płaczących ze śmiechu przyjaciół, sama wybuchłam radością. Marcus był bardzo wysokim, jasnym szatynem o wielkich, ciemnych oczach. Miał trochę kolczyków i tatuaży. Jego ubiór był idealnym odzwierciedleniem „artysty". Nieład, chaos, eklektyczność. Był cholernie przystojny. Aż szkoda mi było, że jego małe, lecz szlachetne serduszko zostało w ostatnim czasie tak obrzydliwie zdeptane przez jakiegoś lalusiowatego sportowca ze szkolnej drużyny. Jazmyn natomiast miała ciemne blond włosy. Długie, bo aż za biust i lekko falowane. Nie mogłam wiele o niej powiedzieć, ponieważ żadne słowa nie wyraziłyby tego, jak wspaniałą i silną dziewczyną była. Musiała poradzić sobie z wieloma trudnościami związanymi z brakiem akceptacji po coming oucie jako osoba trans. Jedno było pewne; ja na jej miejscu już dawno bym się poddała.

- O co ci chodzi? - spytała jasnowłosa, gdy zbyt długo lustrowałam ich wzrokiem.

- O nic. Po prostu obserwuję, jak zajebistych mam przyjaciół - mruknęłam z pijackim śmiechem.

- Ohh - zawyła ckliwie.

- Nie słodźcie sobie tak, bo muszę was zmartwić - wtrącił chłopak - Jest prawie druga w nocy. Matka mnie zabije.

Wszyscy spojrzeliśmy po sobie. Jedno spojrzenie wystarczyło. Całą grupą ruszyliśmy biegiem w dół ulicy, licząc na to, że uda nam się złapać ostatni, nocny autobus. W innym wypadku musiałabym dzwonić po mamę, bo droga z buta zajęłaby mi grubo ponad godzinę.

Lesbian Panic [ ZAKOŃCZONE ]Where stories live. Discover now