Rozdział 6

9.6K 622 82
                                    


Tio

Śniadanie jest naprawdę przepyszne. To chyba najlepszy posiłek, jaki jadłam przez całe życie. Przywykłam do wiewiórek pieczonych na ognisku, leśnych owoców i korzonków, a teraz mam do dyspozycji chleb, masło, a nawet prawdziwą wędlinę. I jeszcze jakieś małe czerwone kulki, które nazywają „pomidami" albo jakoś tak...

Mama Mata jest najmilszą mamą, zaraz po mojej własnej, jaką kiedykolwiek spotkałam. Zajmuje się mną tak, jakby znała mnie od zawsze i nie przeszkadzają jej moje maniery i dziwne zachowania. Nawet nie mrugnęła, kiedy na samym początku jedzenia z rumieńcem na policzkach zapytałam ją, jak używać sztućców.

Teraz z uśmiechem nalewa mi do kubka jakiejś dziwnej, brązowej wody, która wbrew pozorom pachnie dość przyjemnie.

– Co to? – pytam i ostrożnie wącham. Płyn ma naprawdę ładny zapach, wyczuwam w nim woń lasu.

– Herbata ziołowa z miodem. Spróbuj. – Kobieta uśmiecha się zachęcająco i dodatkowo kładzie na moim talerzu małe, kruche krążki z malinami. Ciasteczka?

Jem tyle, ile nigdy wcześniej. Dopóki nie przypominam sobie, że w tym czasie mój brat siedzi w jakiejś opuszczonej norze i drży o własne życie. Może nawet płacze, bo uważa mnie za martwą i przeraża go wizja samotności w tym strasznym świecie.

Apetyt przechodzi mi natychmiast i odsuwam od siebie talerz. Gdy mama Mata nie patrzy, zgarniam jedno ciasteczko, po czym chowam je do kieszeni kurtki. Maksowi będzie smakowało.

Nagle ktoś puka i Mat otwiera drzwi od pokoju obok, żeby przejść przez korytarz i wpuścić gościa do swojego domu. Próbuję się nie gapić, kiedy kuśtyka do drzwi, chociaż to trudne, bo nigdy wcześniej nie widziałam człowieka, który musiałby korzystać z laski i wciąż nie jestem przyzwyczajona do tego widoku. W pewien sposób mnie uspokaja.

Nie wiem, co mu się stało w nogę, ale jego stan tylko utwierdza mnie w przekonaniu, że tutaj musi być naprawdę bezpiecznie. W lesie nie przeżyłby nawet dnia. To niewyobrażalne szczęście, że trafiłam do takiego miejsca.

Moje rozmyślania przerywa wtargnięcie do kuchni jakiegoś wielkiego mężczyzny. Podskakuję, przestraszona, kiedy bez słowa siada na krześle przede mną. Ma ostre rysy twarzy i przenikliwe, brązowe oczy, którymi teraz pilnie mnie obserwuje.

– Kim jesteś? – pyta.

Stroszę się, bo nie podoba mi się jego ton. Nie jest do końca oziębły, ale też zdecydowanie nie należy do sympatycznych.

– Dziewczyną – burczę. – Nie widać?

– Tio, to jest Sam. – Mama Mata podchodzi do stołu i kładzie mi rękę na ramieniu, próbując ułagodzić sytuację, zanim utrwali się napięcie. Jej oczy przekazują: „bądź miła".

O cholera. To jest ten Sam, wielki przywódca Grupy. Ale wtopa.

Mężczyzna uśmiecha się krzywo i przez to wygląda ciut przyjaźniej. Wyciąga do mnie dłoń, a ja unoszę lekko kąciki ust, zadowolona, że przynajmniej on wita mnie po ludzku i nie wybucha śmiechem, gdy tylko głośniej odetchnę.

– Miło mi cię poznać, Tio. – Ściska moją dłoń, a potem poprawia się na krześle i zakłada nogę na nogę. – Jak już przedstawiła mnie Mag, nazywam się Sam.

„Zapamiętać – mama Mata ma na imię Mag."

Prostuję się z dumą i próbuję utrzymać pewność siebie. Muszę im wszystkim pokazać, że wiem, czego chcę.

– Miło mi cię poznać, Sam – mówię i lekko mrużę oczy, ciekawa, jak zareaguje, gdy nazwę go po imieniu. Nie krzywi się i w żaden sposób nie daje poznać, czy go to zaskoczyło. Z lekkim uśmiechem kontynuuję: – Nazywam się Tiomy.

Planeta Cieni (zakończone)Where stories live. Discover now