Rozdział 28

3.1K 217 30
                                    

Mat

Stoję na murze, który okala nasz Obóz i mam ochotę wyć z przerażenia. Sam, który obserwuje okolicę przez lornetkę, też nie wydaje się zbyt spokojny. Wszyscy strażnicy patrolujący mur mają równie blade i niepewne twarze, jak my.

Jakieś pięćdziesiąt metrów od nas gromadzą się Cienie.

Jest ich jeszcze więcej niż podczas ataku sprzed kilku dni. Ich bezosobowe sylwetki otaczają nas zwartym kordonem i wygląda to tak, jakby nie miały zamiaru już nigdy nikogo przepuścić. A najgorsze jest to, że nie wykonują żadnych ruchów. Odkąd się pojawiły, tkwią w jednym miejscu, jak wrośnięte w ziemię. Żaden nawet nie ruszył głową, nie drgnęła mu ręka. Są tak nieludzkie...

- Co one tu robią? Czemu nie atakują? – Próbuję się uspokoić, ale słabo mi to wychodzi.

Zerkam na Sama, jednak mężczyzna tylko potrząsa głową. Wydaje się wyprowadzony z równowagi.

- Zbierz wszystkich zdolnych do walki przy murze. – Odwraca się i rzuca rozkaz do jednego ze swoich podwładnych.

Strażnik kiwa głową, zeskakuje na ziemię i biegnie w stronę centrum.

- Tym razem nie damy się zaskoczyć. – Sam zakłada ręce na piersi, a ja powstrzymuję się od komentarza, że jedynie przez powolność Cieni mamy jakiekolwiek szanse na obronę. Gdyby zaatakowały nagle, skończyłoby się tak, jak ostatnio.

Nie mówię tego, a jedynie patrzę za siebie, na osadę.

- Trzeba gdzieś ukryć dzieci.

- Masz rację. – Sam poklepuje mnie po plecach. Nie wiem czy chce mi dodać odwagi, czy sobie. – Zbierz maluchy i staruszków w piwnicy pod ratuszem. Tam jest dużo miejsca.

Kiwam głową i z trudem schodzę z muru. Normalnie można z niego bez problemu zeskoczyć, ale z jedną nogą sztywną, jest to trochę trudne. Gdy wreszcie udaje mi się pewniej stanąć na ziemi, wypuszczam z ulgą oddech.

Odchodzę w stronę domów, ale nie udaje mi się powstrzymać od ciągłego zerkania przez ramię. Ręce drżą mi niebezpiecznie, więc zaciskam je na lasce.

Mam bardzo paskudne wrażenie, że staliśmy się zakładnikami.


Net

Perry wpatruje się we mnie oniemiały, a ja nie mam pojęcia, co powiedzieć. Chłopak jest blady jak ściana i z napięciem zaciska obie dłonie na kratach naszej celi.

- Nie wierzę... - powtarza. – To niemożliwe!

- Perry... - Podnoszę się powoli i robię mały krok do przodu. – Mówię tylko, co widziałem.

- Ale jak... - Chłopak cofa się odrobinę i zaczynam się bać, że ucieknie. – Mój ojciec taki nie jest! Nie zrobiłby czegoś takiego...

- Zamknął nas w celi i zabrał gdzieś Tio. Próbował ją nawet zastrzelić! Nie wiesz, na co go stać. – Lea staje obok mnie, a jej głos jest wyjątkowo łagodny. Jeszcze nie słyszałem, żeby mówiła do kogokolwiek takim tonem.

- Muszę... pomyśleć. – Perry łapie się za kark i robi kilka kroków w tył.

Przypadam do krat.

- Czekaj! Nie możesz nas tutaj zostawić! Gdzie Tio?

- Nie wiem. – Jego brązowe oczy rozszerzają się i wygląda na przestraszonego i zagubionego. – Kat ją gdzieś zabrała, ale ja byłem z ojcem. Pytał mnie o was...

- Musisz nas stąd wypuścić – przekonuję. – Wiesz, że mamy zadanie. Musimy iść.

- Ja... nie mogę! – Perry potrząsa głową. Wpatruje się we mnie, ale ma trochę nieprzytomny wzrok. – To co powiedziałeś o tacie, to prawda?

Planeta Cieni (zakończone)Where stories live. Discover now