Prolog

22 1 3
                                    

   Tego dnia. O tej godzinie. Nie mógł się tego spodziewać, nie chciał sobie tego wyobrażać. Nie przeszło by mu to przez myśl. W jego oczach zbierały się szkliste łzy. Wzrok wodził to za jedną, drugą, trzecią...kolejną i kolejną osobą wychodzącą z jego rodzinnego domu. Nie tego chciał, nie chciał tak się czuć, po prostu nie rozumiał co się dzieje.
   5 października - dzień urodzin Osamu i jego. Jego rodzice w delegacji, ten dzień miał spędzić tylko z Osamu. Poszedł w umówione miejsce. Było to późnym popołudniem, jeszcze ciepłe słońce wisiało wysoko na niebie. Jechał przez zielone pola na czerwonym rowerze, a jego blond włosy rozwiewał jeszcze ciepły październikowy wiatr. Ale porównując z latem łatwo było dojść do wniosku, że zabranie swetra było dobrym pomysłem. Nucił cicho pod nosem radosną piosenkę, a zawieszka w kształcie lisa podskakiwała na ramiączku jego plecaka, w którym miał wiele dobroci, które uwielbia on i jego brat.
   Gdy dojechał nad jezioro, szybko zsiadł z roweru i położył go na bok, a obok niego swój plecak. Podbiegł do wody i przykucnął by zbadać jak woda była zimna. Była chłodna, ale nie na tyle by skóra szczypała po wyjęciu jej z wody. Nie myśląc nad tym dłużej, zdjął buty i skarpetki pozostawiając te przedmioty na ziemi przy linii wody.

-Ahh - lekko zadrżał gdy jego stopy znalazły się w wodzie.

   Mimo że nie była to letnia woda, ani że nie było lata to Atsumu uśmiechnął się szeroko, rozkładając szeroko ramiona jakby mógł przytulić cały świat. Uwielbiał takie małe rzeczy, uwielbiał naturę i potrafił cieszyć się też własnym towarzystwem.
   Woda jednak nie była tak przyjemna więc gdy Atsumu postał w niej chwilę dłużej zaczął drżeć mocniej więc wyszedł i usiadł na trawę. Czekał, czekał, czekał i...czekał. Najpierw minęło 30 minut, ale uznał, że każdemu zdarza się spóźnić, później minęła godzina, a następnie kolejna. Razem przeczekał trzy godziny i zaczął się martwić coraz bardziej i bardziej z każdą minutą. Był pewien, że Osamu nie pojawi w umówionym miejscu. Założył plecak i zaczął szybko jechać. Droga była długa, a chłodny wiatr uderzał w jego twarz. Pedałował szybko i żwawo, tylko by jak najszybciej znaleźć się w domu. Martwił się że Osamu stała się jakaś krzywda i że nie ma kto mu pomóc. Wysyłał wcześniej wiadomości i dzwonił kilka razy, ale komórka Osamu była włączona ale druga strona milczała.
   Przez mózg Atsumu przechodziły najgorsze myśli, mimo że darli ze sobą koty codziennie, to uważał że są wstanie oddać za siebie życie. Osamu był jego najbliższą osobą, nie miał zbyt wielu znajomych, a byli to chłopacy z drużyny siatkarskiej o ile można było ich nazwać kimś więcej niż kolegami z drużyny. Farbowany blondyn może się wydawać radosnym bachorem, z wielkim bananem na ustach, nie myślącym o tym co kiedyś będzie. Większość postrzegała go jako idiotę, kreatyna czy debila, jedynie mającym swoje miejsce w siatkówce. Choć sam Atsumu wiedział, że jest inaczej, nie był ani idiotą, kretynem czy debilem. Ten szeroki uśmiech, on...po prostu chce być lubiany, mimo że wydawać by się mogło, że lubi samotność. Bardzo pragnie być zaakceptowanym, takim jakim jest. Był sobą w gimnazjum i...nie skończyło się to dobrze. Wiedział, że sam nie jest czysty i nie zawsze wszystko robi dobrze, dużo się nauczył. Nikt nie chce zadawać się z osobą, która jest nie miła, jest szczera - nie w ten miły sposób, choć nauczył się to wyważać...nic to nie da. Musi być inny, musi być idiotą, musi zakopać swoje jestejstwo. Bo kto nie lubi uśmiechającego się jak mysz do sera idioty, który rzuca głupimi żartami i obraża się jak dziecko by po chwili żyć ze wszystkimi w zgodzie. Tylko przy Osamu może wybuchnąć, tylko mu może powiedzieć co myśli...jego brat jest dla niego bardzo ważny.
   Po godzinie intensywnego pedałowania, rzucił rower przy bramie i pobiegł w stronę domu. Jednak w oknie zauważył jego brata, uśmiechającego się do...ich kolegów. Jednak wszyscy już zmierzali w stronę wyjścia i tylko patrzyli na Atsumu beznamiętnym wzrokiem, albo spuszczając głowę i przechodząc obok niego w ciszy, nie wiedząc co powiedzieć albo nie chcąc nic powiedzieć. To nie byli ich koledzy, już nie...oni zawsze byli przyjaciółmi Osamu, a Atsumu zawsze był dodatkiem. Jego oczy spotkały się ze spojrzeniem Kity. Wiedział że kapitan chce coś powiedzieć, przynajmniej chciał, ale nie wiedział co, jego wzrok wyrażał ból dla Atsumu...i współczucie, ten wzrok którym patrzą na niego ludzie, którzy nie czują sympatii ani antysympanii do niego. Po chwili jednak i Kita minął go.
   Serce rozgrywającego prawie się rozpadło, chyba jeszcze nic go tak nie zabolało. Bycie oszukanym, odtrąconym i...niechcianym. Gdzieś podskórnie zawsze wiedział, że tak jest, ale nie okazywanie przez ludzi tego mniej boli niż kiedy zrobią to wszyscy na raz. A gdy tylko spotkał wzrok brata...zobaczył to... złość. Nie rozumiał czemu go to spotkało, czemu jego brat to zrobił. Szok powoli schodził, a on nie potrzebował żadnych słów. Wybiegł z podwórka i z plecakiem na plecach biegał przed siebie aż dotarł do rzeki. Stanął przy niej i krzyknął głośno, wyrażając swój ból, cierpienie i wściekłość. Nie było trzeba minut by wybuchł płaczem. Został odrzucony też przez brata. Czy jego życie było po prostu przeklęte? Jak długo by nie myślał, nie mógł znaleźć rzeczy, przez którą ludzie mogą go nienawidzić.
   Po długim szlochaniu, spojrzał w taflę wody by zobaczyć swoją czerwoną od płaczu twarz, podpuchnięte oczy i suche usta. Atsumu nigdy nie był idiotą. Wstał i oderwał zawieszkę w kształcie lisa od plecaka. Zamachnął się, choć przez kilka sekund się zawahał lecz końcowo i tak wrzucił prezent od Osamu do rzeki.

Jego serce nie było czymś co zostanie kiedykolwiek poskładane.

Nie będzie już nigdy więcej udawał.

Już nigdy nie będzie idiotą, kretynem czy debilem.

Przykryje wszystkie swoje rany, wszystkim co posiada.

Po prostu postara pokochać sam siebie. Będzie żył dla siebie. Jednak gdyby to było takie proste.

Happy New Year // sakuatsuWhere stories live. Discover now