Rozdział 8

71 4 2
                                    

Przyłożyłam do ust zimną butelkę piwa, by po chwili skrzywić się od bąbelkowego smaku chmielu, łaskotającego tylną ścianę mojego gardła. Piwa, które kupiłam używając karty kredytowej Wayne'a.

Razem wróciliśmy na kampus, po drodze zahaczając o sklep monopolowy. Musiałam odreagować, a alkohol był jedynym rozwiązaniem, które miało pomóc mi zapomnieć o wszystkich moich troskach.

Pracowałam dla pierdolonego mafiozy. Jak ja do cholery wyjaśnię to ojcu i współlokatorkom?!

Wpakowałam się z deszczu pod rynnę. Już myślałam, że po stracie Sage moje życie powróciło na swoje tory, gdy profesor Jacobs zamienił to wszystko w proch, a potem na dokładkę pojawił się Wayne.

Wzięłam kolejny spory łyk i przymknęłam oczy z obrzydzenia. Zwykle decydowałam się na piwo z sokiem, ale tym razem uznałam, że tylko obrzydliwa woń chmielu będzie w stanie zatrzeć po sobie niesmak, jaki pozostawiły rozgrywające się wcześniej wydarzenia.

Chociaż większy niesmak wywołał u mnie sam przewodzący mafii, który obściskiwał się z dwiema studentkami na raz, doprowadzając mnie do białej gorączki. Przyszpilił obie do drzewa i na zmianę kąsał ich wargi, jakby szukał w nich zapomnienia.

A to ja byłam przecież tą, która musiała wymazać z głowy obrazy z dzisiejszego popołudnia.

Jego dłonie błądzące po obcym ciele wywoływały u mnie odrazę, a jeszcze bardziej na nerwy działał mi śmiech tych dziewczyn, które z zadowoleniem, wystawiały mu swoje wdzięki pod sam jego nos przez co nie musiał się nawet starać, żeby je zdobyć.

Mówiłam mu, żeby wracał do domu, ale on uparł się, że tutaj zostanie. Gdy tylko wkroczyliśmy na teren, gdzie odbywała się nocna popijawa, ulotnił się, kuszony przez dwie bliźniaczki.

Pokręciłam głową z rozczarowania. Nie chciałam jego towarzystwa, ale też wkurzał mnie jego widok z innymi pannami, gdy ja upijałam smutki w alkoholu.

— Cześć, Lio. Widzę, że też przyszłaś się wychillować. — Ktoś wdrapał się na drewniany stolik i zajął miejsce obok mnie.

— Cześć, Dylan. Co ty tutaj robisz? — Odstawiłam pustą butelkę na ziemię i sięgnęłam po kolejną. — Nie powinieneś być w laboratorium albo bo ja wiem... Z Kate?

— Ona nie chce mnie widzieć.

Przyłożyłam kapsel do blatu, ale metalowa zawleczka jak na złość nie chciała odskoczyć od główki butelki. Dylan bez słowa wziął ode mnie butelkę i otworzył mi piwo. Podziękowałam mu lekkim skinieniem głowy.

— Oczywiście, że tego chce.

— Zerwaliśmy. — Napił się własnego piwa, ale jego twarz nie krzywiła się tak jak moja, gdy piłam tą ohydną ciecz.

Machnęłam ręką.

— Pierdolenie. Oboje się kochacie, a te wasze kłótnie są naprawdę dziecinne.

Kate i Dylan byli dla siebie idealni. W zeszłym semestrze, gdy ich związek poddany był największej próbie sama nie sądziłam, że ta dwójka przetrwa trudności, jakie los podłożył im pod nogi, a jednak wyszli z tego cało.

Po przeżyciu takiej historii nic nie mogło stanąć na przeszkodzie ku ich szczęściu, a kolejne kłótnie były tylko nie potrzebną stratą czasu.

— Prawda? — odpowiedział naburmuszony. — Ale ona w ogóle mnie nie słucha!

Powstrzymałam chęć wywrócenia oczami.

— A więc spraw, żeby się posłuchała.

— Niby jak?

— Zmuś ją do tego.

DARK FLAMES [TRYLOGIA FLAMES] +16Where stories live. Discover now