ROZDZIAŁ XVIII

156 5 8
                                    

Kilka lat wcześniej

Zeskakuję z barierki. Ląduję koło umięśnionego mężczyzny i razem kierujemy się w stronę przeszklonego pokoju.

-убей их - mówi do mnie, wskazując palcem grono ochroniarzy. Kiwam głową potwierdzająco i się odwracam. Mężczyźni wyciągają swoje bronie i celują w mnie. Staję w miejscu i patrzę w oczy jednego. Przekrzywiam głowę i uśmiecham się do nich.

-Kim jesteś? - pyta mnie jeden.

-Przyszłam pozwiedzać - kłamię. Co z tego, że jestem ubrana w kombinezon HYDRY? Ochroniarze opuszczają swoje bronie. Uśmiecham się pod nosem. To było do przewidzenia. Jednym szybkim ruchem prześlizguję się pomiędzy nogami ich lidera. Podczas gdy to robię inni się odwracają zszokowani w moją stronę.

Wstaję i wymierzam nogą w jego twarz. Łapię jego broń i strzelam w klatkę piersiową. Pozostali zaczynają próbować mnie unieszkodliwić. Gdy pięść leci w moją stronę łapię ją i zataczam się na szyi osoby, wbijając nóż w nią. Facet leci jak długi na ziemię, a ja robię przewrót w przód, aby dosięgnąć kolejnego. Podhaczam go za nogi i wymierzam cios w mostek, przez co mężczyzna nie umie złapać oddechu. W końcu czuję rękę na ramieniu, przez co odwracam się. Ląduję na ścianie, do której zostaję przyciśnięta.

-Koniec zabawy, droga pani. Wzywam policję - mówi, a mi przypomina się rozkaz soldata. Odwracam się, wyrywając się z uścisku. Chwytam rurę, leżącą na ziemi, która spadła przed chwilą. Kopię go w klatkę piersiową i wymierzam celny cios w czaszkę. Kilku kolejnych załatwiam pistoletem. Na koniec potwierdzam czy na pewno nie żyją i biegnę w stronę soldata.

-Я закончил - mówię, na co czuję jego rękę na karku. Krzywię się lekko, nie dając znać po sobie jeszcze bardziej bólu.

-Катя - mówi do mnie, zaciągając mnie za kolumnę. Pociągam nosem, z którego leci krew. Nie zostałam zraniona, ale leci. Sama nie wiem czemu.

-Wychodzi - mówię i oboje odwracamy się w stronę schodów, z których przyszliśmy. Sekretarz wychodzi z pokoju, otoczony masą agentów T.A.R.C.Z.Y.

Wiedzą, że tu jesteśmy. Biorę pistolet i celuję w niego. Trafiam w miejsce za uchem, co widać, aż stąd. Zimowy Żołnierz rusza w ich stronę razem z mną. Razem pokonujemy większość agentów.

Nie jestem superżołnierzem. Mają mi podać substancję za niedługo. Obiecali. Będę silniejsza i odporniejsza. Na razie i tak pokonuję wszystkich bez trudności.

Przewracam jednego z mężczyzn i kopię go w twarz. Traci przytomność. Uśmiecham się pod nosem.

Gdy już mam dobrać się do sekretarza i zabić go raz na zawsze, na horyzoncie pojawia się rudowłosa istota. Marszczę brwi. Biegnie w moją stronę i zaczyna mnie atakować. Strzała ląduje koło mnie. Odwracam się w kierunku, skąd wyleciała strzała. Widzę jakiegoś faceta, który trzyma łuk. Na jego klatce piersiowej widnieje znak T.A.R.C.Z.Y.

-Я победю его - mówię do soldata. Kiwa głową, po czym idzie w stronę rudowłosej. Ja tymczasem przeskakuję barierkę i biegnę po schodach w stronę bruneta. Staję przed nim.

-Widzę, że przyjechaliście się z nami pobawić. Miło z waszej strony - parskam bez śmiechu, patrząc mu w oczy.

-Opuście teren, jeśli chcecie zostać żywi - odpowiada.

-I vice versa. Nigdzie się nie ruszamy dopóki tamten nie zginie - stwierdzam podchodząc bliżej. Chwytam za nóż, schowany na przepasce na udzie. Atakuję go, ale po chwili ląduję na ziemi. Otwieram szerzej oczy.

Co jest?

Pochyla się nad mną, trzymając rękę na mojej szyi.

-Ostatni raz mówię, opuście teren. Z łatwością cię pokonam, ale nie musimy walczyć. Możesz iść z nami, Katherine. Uratuję cię, obiecuję - mówi, zaciskając kończynę mocniej.

-Ostatni raz mówię, nie ruszamy się stąd - odpowiadam po chwili, po czym przewracam go, a on ląduje pod ścianą. Szybko wstaje tak samo jak ja. Chwytam za elektryczne pałki, schowane na moich plecach. Gdy się zbliża z swoim mieczem, blokuję jego atak. Uderzam go w szyję, po czym odrzucam je i zataczam się na jego karku. Łapie mnie za nogi i zrzuca. Łapię za jego nogę i ciągnę za sobą. Podnoszę się i uderzam go w nos, który wystrzela strumieniem krwi. Nagle ląduję na ścianie. Osuwam się w dół, jęcząc z bólu. Przysięgam, że słyszałam jakiś trzask. Podchodzi do mnie, a ja podhaczam jego nogi. Wbijam nóż w dół brzucha. Mężczyzna otwiera szeroko usta, a na jego twarzy maluje się teraz czysty ból, a na mojej twarzy pojawia się mały uśmieszek. Robię to samo nożem, tym razem w bok klatki piersiowej.

Do moich uszu dociera krzyk. Wstaję i wychylam się za barierki. Rudowłosa siedzi, a krew się leje z jej biodra. Sekretarz jest martwy. Widzę to, aż stąd.

Rudowłosa się podnosi i przejeżdża swoim nożem po udzie, odwróconego soldata. Oboje upadają. Brunet jednak szybko się podnosi. Rudowłosa chwilę potem również stoi. Stają do walki. Wiem, że kobieta przegra. Życzę jej tego. Wszyscy z T.A.R.C.Z.Y. zasługują na to. Dostrzegam na jej talii znak klepsydry. Dokładnie taki jak ja mam.

W ułamku sekundy czuję miecz wbity w ramię.

-Блядь! - krzyczę. Odwracam się w stronę mężczyzny. Chwytam go za materiał na kletce piersiowej i mocno uderzam jego głową o ścianę. Następnie kopię w twarz. Wyciągam pistolet i strzelam bez zawahania w brzuch, niedaleko miejsca zadanego przeze mnie nożem.

-поцеловать меня в зад - mówię, po czym przeskakuję barierkę i ląduję moją charakterystyczną pozą kilka metrów niżej.

-Co zrobiliście Bartonowi? - pyta, powoli się cofając.

-Dostał nauczkę. Nie papla się obietnic, których nie można dotrzymać - odpowiadam, pochylając się lekko, aby wziąć jeden z naszych noży.

-Nie żyje, Romanoff. Nie uratujesz go - mówi soldat, chwytając za pistolet. To samo robi kobieta. Celuje w mnie.

-Strzel w mnie, a ją zabiję! - krzyczy do niego.

-Orloff. Wiem kim jesteś. Yelena o tobie mi mówiła. Wiem, że się przyjaźniłyście. Jest moją stiostrą. Powiedz mi czy żyje. Zostawiłam ją samą - zwraca się do mnie, spokojnym tonem z paniką wymalowaną na twarzy.

-Nie mów mi o Yelenie - mówię niskim tonem, czując złość jaka do mnie przypływa w zaledwie kilka sekund. Wyciągam mój pistolet i celuję jej głowę. Jednak nie przyciskam spustu. Nie potrafię. Odwracam się i odchodzę. Za mną podąża soldat.

-Мы должны убить ее - mówi brunet.

-Będzie czas na to - stwierdzam po angielsku. Popycha mnie mocno na ścianę, w którą uderzam głową. Czuję ból, gdy kładzie rękę na mojej szyi. Postanawiam wyrwać się z jego uścisku i spojrzeć mu w oczy, które przepełnia teraz czerń. Słyszę syreny wozów policyjnych, więc otwieram drzwi, przy których się znajdujemy i wychodzę na zewnątrz. Biegniemy na statek, który zabiera nas do bazy.

Wspomnienie zmienia się w czarną mgłę, a ja mam wrażenie, że gdzieś spadam. Krzyczę, ale nikt mnie nie ratuje.

~•~•~•~•~•~•~•~•~•~•~•~•~•~•~•~•~~•~•~•~•

Przepraszam, że tyle czekaliście, ale mam teraz dużo na głowie. Następny rozdział postaram się wstawić szybciej niż ten🩷

ENEMY // Bucky Barnes fanfictionOnde histórias criam vida. Descubra agora