Rozdział osiemnasty

544 44 13
                                    

                                                           Rozdział osiemnasty

                                                                         LUCILLE

Włosy tańczą mi na wietrze, a płatki śniegu osiadają na materiale kurtki. Stoję z rękoma wbitymi w kieszenie i dyskretnie zerkam w kierunku Thorena, który od kilku minut rąbie drewno. Za każdym razem, gdy siekiera atakuje kawałek drzewa, ostrze powoli zatapia się w twardym wnętrzu przerywając jego wszelkie struktury i rozdzierając na pół. W powietrzu wówczas roznoszą się charakterystyczne świsty i trzaski, a powstające w ten sposób kłody wylądują w kominku zapewniając nam ciepło. Jest mi zimno. Tupię nogami w miejscu, by rozprowadzić po ciele krew, a jednocześnie moje spojrzenie wciąż ucieka w kierunku mężczyzny. Ma na sobie bluzę z kapturem, w którą wsiąka śnieg i zaczerwienione od mrozu dłonie, które ani na moment nie przerwały kurczowego ściskania rękojeści siekiery. Mocne podmuchy wiatru przenikają przez moją kurtkę docierając aż do samych kości. Trzęsę się, podczas, gdy on nawet nie zakłada kaptura na głowę, by choć trochę osłonić się przed zimnem.

– Nie stój tak. – Zwraca mi uwagę warknięciem. – Wrzucaj kłody do worka. – Dodaje wciąż mało przyjemnym tonem. Kiwając głową schylam się po jutowy wór i ładuję do środka porąbane kawałki drewna. Jest tak okrutnie mroźno, że zaczynam szczękać zębami, a moje ruchy stają się coraz powolniejsze. Chwytam kolejną kłodę i nieoczekiwanie w palec wbija mi się drzazga. Syczę z bólu, odstawiam worek i próbuję wyjąć niewielki, ostry fragment drewna.

– Co robisz? – Zaskakuje mnie pytanie Thorena.

– Ja...ja tylko rozgrzewam dłonie. – Odpowiadam w pośpiechu, nie chcąc, by przerwał pracę i skupił na mnie swoją uwagę.

– Nie kłam, dziewczyno. – Rzuca dziwnie poirytowany, a potem ustawia kolejny kawałek drzewa i rąbie go na mniejsze części. Odwracam się do niego plecami i staram nie myśleć, o tym czy moje zachowanie powoduje u niego napad wzmożonej złości. Ponownie podejmuję próbę pozbycia się drzazgi. Weszła głęboko pod skórę i im bardziej chcę ją wyjąć, tym bardziej ona znika. Pulsujący ból przybiera na sile, a wokół opuszka pojawia się zaczerwienienie. Wciągam lodowate powietrze w płuca, a kiedy je wypuszczam, nagle dociera do mnie, że nie słychać dźwięków rąbania. Odwracam się, a moje oczy niemal od razu wpadają w otchłań szarości jego spojrzenia.

– Nie okłamuj mnie, Lucille. – Mówi bez ostrzeżenia sięgając po moją dłoń. Dreszcze przebiegają mi przez ciało, gdy zimnymi palcami przesuwa po moim kciuku. – Boli?

– Troszkę. – Przyznaję. – Nie lubię drzazg.

– To masz problem, bo one wyjątkowo lubią ciebie. – Na jego twarzy pojawia się delikatny uśmiech. – Wsiądź do samochodu, w schowku mam nóż.

– Co? – Nieruchomieję. To niemożliwe, żeby naprawdę wspomniał o nożu, prawda? Może się przesłyszałam lub źle zrozumiałam. Spoglądam na niego zdumiona lecz zamiast wyjaśnienia otrzymuję delikatnie szturchnięcie w ramię, które sugeruje, że powinnam pójść za mężczyzną. Gdy niepewnie docieram do auta, drzwi już są otwarte. Siadam więc na krawędzi fotela pasażera, a on podchodzi bliżej i staje między moimi nogami. Wstrzymuję oddech, kiedy się pochyla i sięga coś za moimi plecami. W tej pozycji nasze twarze znajdują się niebezpiecznie blisko siebie. Szorstki zarost drapie mój policzek w momencie, gdy zaczyna się prostować, a mój wzrok z przerażeniem rejestruje nóż, który trzyma w prawej dłoni. Jezu, naprawdę chce go użyć. Coś ciska mnie mocno w piersi, na moment przymykam powieki, a kiedy otwieram oczy, widzę w jego lewej ręce butelkę wódki.

Till the Last Breath / ZOSTANIE WYDANE /Where stories live. Discover now