Rozdział 8, cz.2

181 69 115
                                    

Z hotelu wyszli, gdy promienie słońca dopiero wyślizgiwały się znad widnokręgu. Nadal gdzieniegdzie gwiazdy błyszczały nad ich głowami, by już za kilka minut zniknąć pod płaszczem błękitnego nieba. Zabawa weselna, której Aleksy był wczoraj biernym uczestnikiem, już się skończyła, a pozostali goście, jeszcze smacznie spali. Czubki drzew zakołysały się przy pieszczotliwym podmuchu porannego wiatru. Jego ciche zawodzenie przypominało lament jakby w niezgodzie na niesprawiedliwość, jaka spotkała Teresę w jej krótkim życiu, zakończonym niewyobrażalnym cierpieniem. Nie było zgody na zakończenie jej wędrówki po tym świecie. Świat ukryty w cieniu drzew, strzegących niezliczonych tajemnic wygrażał im palcem, ostrzegając, by nie próbowali jej odesłać na drugą stronę.

— Z tobą to jest łatwiejsze — powiedział Aleksy, gdy kilka minut później wysiedli z BMW pod opuszczonym domem. 

Konrad zatrzymał się w bezruchu i obrócił w jego stronę, opierając przedramię na dachu auta. Przez chwilę przyglądał mu się intensywnie, po czym uśmiechnął lekko i puścił mu oko.

— Z tobą też. Dobry z nas zespół.

— Bardzo zgrany — przyznał, zawstydzony odwracając szybko wzrok. 

Konrad zaśmiał się pod nosem i zatrzasnął drzwi. Ruszyli ku stojącym przed domem policjantom. Nie było powitania, jedynie pełni zrezygnowania mundurowi skinęli im głową, gdy przechodzili przez furtkę. Tym razem, z domu nie dobiegał żaden dźwięk i nie byli do końca pewni, czy to dobry znak. Albo szykowała się do ataku z całą siłą, jaką miała, albo wreszcie się uspokoiła.

— Odwołuję, te dwa lata pokuty dobrze ci zrobiły — dodał Konrad, zawieszając sobie na piersi latarkę.

 Aleksy zrobił to samo i zapiął porwaną kurtkę pod samą szyję, sprawdzając, czy telefon tkwi bezpiecznie w kieszeni. Wzorem japońskiego systemu ewakuacji w razie kataklizmów, zawsze nosili przy sobie telefony, żeby móc wezwać pomoc. Umożliwiało to też pracownikom Akademii namierzenie ich w kryzysowych sytuacjach.

Albo ich ciał.

— Nie zaliczam tego do najlepszego okresu w moim życiu, ale chyba go potrzebowałem, żeby dojść ze sobą do ładu — mruknął, podchodząc powoli do okna, które rozbił pierwszego dnia.

— I wszystko przez takiego pojebanego starego. Masz nas, pamiętaj o tym.

— Wchodzę pierwszy — rzucił Aleksy i podciągnąwszy się na parapecie, wślizgnął się do środka. — Teresa! Chcę porozmawiać!

Konrad przedostał się przez framugę zaraz za nim i odsunąwszy się kilka kroków, zlustrował pospiesznie pomieszczenie. Nigdzie jej nie było, więc Aleksy ruszył w stronę holu, ale wtedy do ich uszu dobiegły skrzypnięcia. Schodziła po schodach. Nieznośnie wolno jak lwica szykująca się do skoku. Weszła do pokoiku i minąwszy zwłoki budowniczego, stanęła pod przeciwległą ścianą, mierząc ich pełnym nienawiści wzrokiem. Nie wyciszyła się, zbierała siły, by ich rozgnieść.

— Teresa, tak masz na imię, prawda? — ciągnął Aleksy najbardziej kojący głosem, na jaki go było stać. To była czułość płynąca prosto z serca.  — Wiemy, co ci się przydarzyło...

— Tacy jak wy mi to zrobili! Błagałam, żeby przestali! Błagałam! A oni pili i... teraz wy przyszliście kontynuować?! — zapiszczała, rozstawiając szerzej nogi. 

Aleksy nie śmiał obejrzeć się na Konrada, ale nie słyszał, by się ruszył. Obaj bali się, że najmniejszy gest może ją rozwścieczyć. Poza tym Teresa najwyraźniej nie do końca pojmowała, że nie żyje.

— Nieprawda... — zaprzeczył łagodnie Aleksy, na co wrzasnęła wojowniczo i ruszyła w jego kierunku: — Nie byłbym w stanie!

Zatrzymała się pośrodku pomieszczenia i przekrzywiła głowę tak mocno, że Aleksemu wydawało się, że zaraz usłyszy trzask łamanego karku. Dziady nie ograniczało ciało, nawet jeżeli miały materialną formę. Nie odczuwały fizycznego bólu, więc mogły poruszać swoim bytem, jak lalkarz kukiełką. Niekiedy wyglądało to wyjątkowo obrzydliwie.

Ten Guślarz [I tom guślarskiej dylogii]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz