Rozdział dwudziesty drugi

463 41 19
                                    

                                                         Rozdział dwudziesty drugi

                                                                         LUCILLE

Stoję tuż naprzeciw. Wyciągam przed siebie drżącą rękę, a palce zaciskają się mocniej na czarnej rękojeści noża. Długie, ząbkowane ostrze błyszczy w blasku krwawego księżyca. Łapię oddech, a potem zaczynam się rozpędzać. Idę szybko, coraz szybciej. Prawie biegnę, a wówczas jego szare oczy odnajdują moje. Przez ułamek sekundy widzę w jego spojrzeniu tak wiele emocji, choć żadna z nich to strach. Spoglądam na jego usta. Są wąskie, lekko rozchylone. Wygląda jakby chciał mi coś powiedzieć, ale nie mogę się zatrzymać. To wszystko zaszło zbyt daleko. Robię kolejny krok i ostrze wbija mu się w pierś. Nie potrafię oderwać oczu od jego spokojnego spojrzenia. Zabijam go, a on w ciszy jednoczy się z bólem. Spomiędzy warg wypływa mu krew. Gęsta, ciemnoczerwona, bulgocząca krew.

– Thoren – Wymawiam jego imię rozedrganym głosem.

– To nie twoja wina. – Odpowiada krztusząc się. – To nie twoja wina.


– Thoren! Nie! Thoren! – Krzyczę szamocąc się z kołdrą. Mam zaciśnięte powieki i boję się otworzyć oczy. To co przed chwilą się stało było tak okrutne! Pot perli się na moim czole. Podnoszę się gwałtownie i nagle otacza mnie coś ciepłego i twardego. Podświadomie czuję się bezpieczna w tym niespodziewanym silnym uścisku, a nadmiar emocji przemieniam w ciche łkanie.

– Spokojnie. – Łagodny baryton wdziera się do mojej głowy. – To tylko zły sen, mała.

Tylko zły sen? Pociągając nosem, powoli uchylam powieki i widzę przed sobą czarny materiał koszulki spod której wystaje fragment opatrunku. Unoszę wzrok i dostrzegam zmartwioną twarz mężczyzny, który ostrożnie przygarnia mnie do swojej szerokiej piersi. Thoren. Jest tutaj! Jest żywy! Wyciągam dłoń i przykładam ją do miejsca, gdzie pod skórą bije serce. Czuję jak zastyga, a potem bierze głęboki wdech.

– Jestem tu. – Zapewnia niskim tonem. – Jestem z tobą, Lucille.

– Zabiłam cię. – Szepcę z policzkiem przy jego piersi. – Dźgnęłam prosto w serce.

Duża dłoń opada na moje włosy i gładzi je powolnymi ruchami.

– Nie myśl o tym.

– Dlaczego to zrobiłam? Czy ja... – Urywam przerażona swoim odkryciem. – Czy ja pragnę mordować ludzi? Czy staję się zabójczynią?

– Nie, dziecino. – Jego kciuk głaszcze mnie po karku. – Nic z tych rzeczy.

– To dlaczego?

– Trauma. – Mówi krótko. – Przeżyłaś traumę, to normalne. Twoje lęki odbijają się w snach lub są zniekształconym wspomnieniem czegoś co sprawiło ci ogromny ból. Będzie trudno, czasami nawet nie do zniesienia, ale... – Waha się. Gdy spoglądam na jego twarz zauważam, że ma usta wygięte w grymasie. Ściąga brwi, napina mięśnie. Sprawia wrażenie jakby właśnie toczył bój z samym sobą.

– Ale? – Chcę wiedzieć co ma do powiedzenia.

Kiedy ponownie na mnie patrzy, w jego oczach dostrzegam nieznany dotąd błysk.

– Wesprę cię – Zapewnia cicho.

Te dwa słowa rozczulają mnie bardziej niż powinny. Powtarzam sobie, że to nic takiego, bo to musi być przecież nic nie znaczące lecz gdzieś w głębi jestem poruszona i nie mogę nic poradzić na cholerne pieczenie pod powiekami. Trochę na przekór sobie wtulam się mocniej w jego twardą jak skała pierś, a jego dłoń zsuwa się z moich włosów na plecy i w pewnym momencie słyszę jak gwałtownie zasysa powietrze.

Till the Last Breath / ZOSTANIE WYDANE /Where stories live. Discover now