17. Koperta w kolorze czarnym

5.6K 265 45
                                    

                                                                                      HOPE 

- Może jedź do domu się przebrać, co? - rzuciłam w stronę Gonzalesa, gdy do mojej sali wkroczyła uradowana Lucy z łzami w oczach. Dziewczyna już po moim telefonie, niemal od razu wsiadła do samochodu. 

Chyba każdy z nas, potrzebuje takiej Lucy. 

Dziewczyna miała też przywieść mi sporą ilość rzeczy, od ubrań po fotelik dla Hazel. Od dwóch dni żyłam w ciągłym stresie, ale w głębi duszy bardzo cieszyłam się, że moja córeczka jest już z nami - nawet, jeżeli wiązało się to z moim ciągłym płaczem. Nie mogłam doczekać się najbliższych dwóch dni, bo Hazel lada moment miała leżeć w moich ramionach. 

Sam Aspen, nie odstępował mnie na krok, a czasami  ''grzecznie'' wyrzucał kogoś z mojej sali. Zadręczał też pielęgniarki, które miały go już serdecznie dość. Zadawał im wiele pytań odnośnie wszystkiego, gdy żadna nie chciała udzielać mu odpowiedzi, to straszył je sądem - mimo tego, że mężczyzna w życiu nie pojawiłby się w instytucie, w którym rządzi prawo, co to, to nie. 

Może chciałam się go trochę pozbyć, muszę to przyznać. Chciałam jednak spędzić trochę wspólnego czasu z najlepszą przyjaciółka, a wiedziałam, że przy Aspen'ie nie możemy poruszyć wszystkich tematów. 

- Na pewno? - zapytał wbijając we mnie mocne spojrzenie, jego brązowe tęczówki od kilku dni były dość przygaszone. Skinęłam głową na jego odpowiedź. - Zrobię to szybko, obiecuje.

- Nie śpiesz się. - szepnęła do niego Lucy, na co ten przewrócił oczami.

Jedynie wychodząc, mruknął. 

- Jędza. 

Lucy parsknęła śmiechem i niemalże z swoją torbą, wskoczyła na moje łóżko. Gdy tylko przyjechała, to przebrałam się w przywiezione przez nią ubrania. Teraz miałam na sobie białą koszulkę i workowate ogrodniczki o długiej nogawce, włosy spięłam w luźnego warkocza.  

Nie minęła minuta, gdy moja przyjaciółka uśmiechnęła się łobuzersko i sięgnęła po swoją kolorową torbę.

- Mam coś dla ciebie. - powiedziała z uśmiechem po czym, wyciągnęła z torebki papierową siatkę, z logiem Mcdonald's. 

Myślałam, że się popłaczę. 

W szpitalu zdecydowanie przeszkadzało mi jedzenie, nie zakładałam też, że będę tu, aż tak długo. Posiłki były dość mdłe i....po prostu niesmaczne. Jeszcze parę godzin temu mówiłam, że mogłabym zabić za burgera z frytkami. 

- Wiesz, że cię kocham? - zaśmiałam się, a ciemnowłosa równie szeroko się wyszczerzyła.

- Trochę słabo wyglądasz. - powiedziała z grymasem, a z torby wyciągnęła torebeczkę z frytkami i sosem śmietanowym. - Nawet ci kolory odeszły. 

- Nic, mi nawet nie mów. - jęknęłam odbierając od niej odpakowanego cheesburgera. - Ciągle bym tylko siedziała i ryczała, nie mam już nawet siły na rozmowy z rodziną Aspen'a. 

- A co? Męczą cię? - zapytała i również wgryzła się w ciepłą bułkę. 

Połknęłam jedzenie, które miałam w buzi i zastanowiłam się chwilę. Rodzina Aspen'a to przemili ludzie, ale czułam się w ostatnich dniach, jak jajko bądź warzywo. Wszyscy nade mną skakali lub udzielali według nich cennych rad, kobiety mówiły mi o rodzajach mleka i pieluch przez co, wszystko zaczynało mi się mieszać. 

- Udzielają złotych rad. - odpowiedziałam ciszej, a na twarzy Lucy pojawił się jednoznaczny grymas. Moja przyjaciółka sama nie lubiła, gdy ktoś dawał jej rady, więc wiedziałam, że ona to zrozumie. - A co u ciebie?

 - Dalej tak samo, w moim życiu nic się nie dzieję, a ja potrzebuje fabuły! - zaśmiała się głośno, a ja parsknęłam. - Ty nie uwierzysz, co się dzieje z naszym ulubionym sąsiadem. 

- Victor'em? 

-Mhm. - mruknęła i upiła łyk czekoladowego shake. - Victor'ek ostatnio bez przerwy, popierdala w koszulach i sygnetach, wyobrażasz to sobie?

Mimowolnie parsknęłam, bo blondyn kojarzył mi się raczej z luźnym stylem ubioru, który był fajny, ale nie dla mnie. Lubiłam raczej swoje ubrania, które były najprostsze, a jednocześnie miłe dla oka.

- Taka wersja demo Aspen'a. - zażartowała na co, sama głośno parsknęłam. Lucy byłą osobą, która bawiła mnie, jak nikt inny. Była moją Lucy, którą na swój własny sposób kochałam.

                                                                                      ASPEN

Wchodząc do domu, moje emocje niemal od razu zmieniły się. Byłem może odrobinę wkurwiony, bo moi ludzie zostawili mi jakąś kopertę w gabinecie, nie byłem pewny czy chcę tam iść. Miałem nadzieję, że jak najszybciej wrócę do szpitala, w którym leżały dwie najważniejsze kobiety w moim całym życiu. Pewne było, że nie chciałem zostawiać Hope na dłużej niż dzień - zaczynało mi jej wtedy brakować, a ostatnio nie potrafiłem bez niej funkcjonować, jak dawniej. 

Zanim udałem się w stronę gabinetu, ruszyłem w stronę jednego z pokoi, które przeznaczyłem na pokój dla małego brzdąca. Czy moja paro dniowa córka miała dwa pokoje? - Tak. Jeden przeznaczony był dla codziennych czynności, a drugi za parę miesięcy będzie służył jej za bawialnie, miała wszystko, co najlepsze. 

Powoli przekroczyłem pokój codziennego użytku. Blisko okna stało łóżeczko z szczebelkami i baldachimem, było ono okrągłe. Był tutaj przewijak, a obok szafka z pieluchami i całą resztą. Duża szafa, w której z trudem pomieściliśmy ubrania, choć te nowe były dopiero szyte na zamówienie, bo nie mogliśmy znaleźć idealnego rozmiaru. W każdym z ubranek, w metkach mieścił się nadajnik, może było to odrobinę chore, ale wiedziałem, że to na prawdę może uratować życie. 

Oprócz tego była tutaj kanapa i wiele dużych maskotek. 

Do drugiego pokoju nie zaglądałem, bo mogłem zobaczyć go parę dni temu i upewniłem się, że jest tam wystarczająco zabawek. Czy Hope mnie zabije? - Tak.

Zszedłem po schodach do gabinetu, który mieścił się na parterze. Dopiero też wtedy mój pies mnie zauważył i niemal przewrócił, teraz kroczył niczym mój cień. W moim gabinecie nic się nie zmieniło, dalej pachniało tutaj cygarem i cytrusami, była to wina Victorii, która bawiła się w zapachowe świeczki. 

Jedynie na moim biurku, leżała teraz ciemna, niemal czarna koperta o ostrych brzegach. Wbiłem w nią swoje spojrzenie. Tak, jak nie chciałem tutaj przychodzić, to teraz byłem szczerze zaciekawiony przesyłką i chciałem, jak najszybciej dowiedzieć się, co znajduję się w środku. 

Żwawym krokiem podszedłem do drewnianego blatu i zająłem miejsce na skórzanym fotelu, szybko odpaliłem też papierosa, a doberman ułożył głowę na moich kolanach - przez chwilę zastanawiałem się, jak pies zareaguje na nowego lokatora i czy będzie delikatny. 

Pewnym ruchem rozdarłem kopertę, a z niej szybko wyleciały kartki z zdjęciami - nie zwyczajnymi zdjęciami. 

Przedstawiały one moją blondynkę, nie były, to zdjęcia robione na mieście - To zdjęcia z dnia wczorajszego.   

Nieprzyjemny chłód owiał moje ciało, zrobiło mi się niedobrze i z grymasem na twarzy oglądałem zdjęcia swojej ukochanej, ubranej w luźny dres. Dopiero po chwili, wyciągnąłem jeszcze karteczkę z cyframi.  

808 347 015 

Nie myślałem długo i wpisałem ten numer w klawiaturę kontaktów, nie znałem go. Nie zastanawiałem się jednak i przyłożyłem telefon do ucha. 

Po dwóch sygnałach, ktoś się odezwał. 

- Halo? 

''''

Nie wiem kiedy wrzucę kolejny rozdział, bo od jutra muszę nadrabiać życiowe zaległości ♥ 


My Love, Hope 16+Where stories live. Discover now