29. Samotność

3.3K 235 18
                                    

HOPE

Miesiąc później...

- Odpierdolcie się ode mnie wszyscy! - wrzasnęłam już całkowicie sfrustrowana. Miałam dość ciągłej troski i chmury presji, którą wszyscy na mnie wywierali. - Odsuń się Lucy, bo przysięgam, że zaraz ci coś zrobię.

- Pomogę ci. - szept mojej przyjaciółki był pełen żalu i pewnego rodzaju smutku, który równie mocno odbijał się na mnie. Byłam jednak zbyt przebodźcowana by o czym kolwiek teraz myśleć.

- Jeszcze potrafię zalać butelkę wodą.

Starałam się ją wyminąć, ale było to bezskuteczne, byłam dodatkowo bez szans, bo trzymałam niemowlę na rękach - niemowlę, które było teraz jedynym szczęściem w moim zjebanym życiu. Powiedzenie, że było u mnie źle, było sporym niedopowiedzeniem, bo u mnie było gorzej niż źle.

Znów go przy mnie nie było.

Znów zostałam sama.

Znów nie czułam wokół siebie bezpieczeństwa, którego tak bardzo potrzebowałam.

- Hope...trzęsą ci się ręce. - głos matki Aspen'a doprowadzał mnie już do szału od kilku dobrych dni, a może były to już tygodnie odkąd praktycznie zamieszkała w moim mieszkaniu? - Pozwól sobie pomóc.

Potrzebuję pomocy.

- Nie potrzebuję niczyjej pomocy, do cholery. - pokręciłam przecząco głową.

Szybkim krokiem ruszyłam w stronę czajnika i nie przejmując się chuchającą mi na kark Lucy, zalałam butelkę wrzątkiem, po czym wsypałam do niej mleko. Byłam na tyle zmęczona, moje ciało stało się na tyle wyniszczone, że nie miałam siły karmić już piersią. Najgorsze było to, że mój mózg zaczął traktować to jako moją kolejną życiową porażkę.

Na samo pomyślenie o tym, łzy stanęły mi w oczach.

Potrząsnęłam butelką tak, żeby mleko porządnie się wymieszało, po czym na drżących nogach ruszyłam w stronę kanapy. Usiadłam na miękkim materacu i ułożyłam córkę w bezpiecznej dla niej pozycji, a chwilę potem przyłożyłam jej butelkę do ust, którą zaczęła szybko ssać w tym samym czasie, zaciskając palce na różowej maskotce z podobizną królika.

Zniszczyłeś mnie Aspen'ie Gonzales, ale dalej chciałam żebyś wrócił.

- On do ciebie wróci Hope. - drżący głos Victorii rozniósł się po całym pomieszczeniu, ja nie podniosłam na nią nawet spojrzenia. Wgapiałam się jedynie w twarz córki, która z dnia na dzień coraz bardziej przypominała swojego tatę. - On cię kocha i on na pewno za jakiś czas...

- Po co jej mieszacie? - głos Lucy w przeciwieństwie do siostry mężczyzny, przepełniony był niechęcią i jadem. - Gdyby ją kochał, to by nie odchodził! - łza mimowolnie spływa po moim policzku na te słowa, są to słowa mądre, ale nie chcę ich tak odbierać. - A co zrobił? Zostawił ją samą z dzieckiem, zachował się jak tchórz!

- Nie mów tak o moim synu! - pani Gonzales gwałtownie podniosła się z fotela. - Nikt z nas nie zna jego zamiarów, ale Aspen nie zostawił by swojej rodziny! Poza tym, jakbyś dziewczyno zapomniała, to mój mąż i drugi syn też zniknęli.

- Może nie mogli z panią wytrzymać?

- Bezczelna...

Z całej swojej bezsilności, która wzbierała się we mnie od kilku tygodni, łzy zaczęły lecieć po moich polikach niczym rzeka. Musiałam nagle odkleić Hazel od butelki i w szybkim tempie podałam córkę Victorii.

Byłam złamana i niemalże goła emocnonalnie.

Nie wychodziłam z domu, spałam w jego pozostawionych koszulach, nie potrafiłam spać sama, nie potrafiłam spać i cały czas się martwiłam, wymyślając najgorsze scenariusze, po prostu nie potrafiłam...

Długie ręce mojej przyjaciółki bardzo szybko okryły moje ciało, Lucy przyciskała mnie do swojej klatki piersiowej, a brodę ułożyła na mojej głowie. W tym samym czasie okrężnymi ruchami masowała mnie po plecach, a ja mogłam wypłakiwać się w jej koszulkę, która zaczynała przesiąkać przez ilość wylanych przeze mnie łez.

Tego wszystkiego było dla mnie za dużo, czułam, że nie potrafię tego udźwignąć. To tak jakby, ktoś przywiązał do moich nóg ciężkie kamienie i wrzucił do rwącej rzeki, byłam bezbronna - bez szans. Ja go potrzebowałam, w każdym tego słowa znaczeniu.

Był przystanią, schronieniem i dostał klucz do mojego serca, wziął jego połowę i problem stanowiło to, że nie chciałam go z powrotem. Chciałam, żeby Aspen zatrzymał moje serce, dbał o nie, pielęgnował. Chciałam już zawsze czuć jego perfumy na poduszce, chciałam, żeby moja córka miała swojego ojca, który dla niej przeniósłby góry.

Ale on zniknął.

Zniknął z swoim bratem i ojcem, nie dali żadnego znaku życia.

______________________________________________

- Ale ty jesteś urocza. - westchnęłam, gdy stópka córki dotknęła mojego nosa.

Hazel ubrana jeszcze w śpioszki, leżała na pleckach na moim łóżku. Od dłuższego czasu spała właśnie tutaj. Mała miała już ponad miesiąc i robiła się coraz żywsza, machała nóżkami i coraz częściej obserwowała otoczenie. Było to cudowne, obserwowanie progresu, który zachodził w jej życiu. Obserwowanie tego, jak z dnia na dzień się zmienia.

Moja mała córeczka od kilku tygodni wbiła sobie do głowy jedną ważną zasadę, nie do końca potrafiłam ją zdefiniować, ale polegała ona na tym, że na krok nie odstępowała pluszowego królika - tak na prawdę, nawet nie wiedziałam skąd go miała. Zastanawiając się nad tym wszystkim, moje spojrzenie mimowolnie powędrowało do jednego z moich palców, na którym dalej spoczywał na pewno bardzo drogi pierścionek.

Może przez to, co zrobił Aspen, powinnam go ściągnąć, ale nie potrafiłam. Dawał mi on w jakimś sensie pewną nadzieję na lepsze jutro, lepsze jutro dla mnie, mojej córki - dla nas, dla naszej rodziny.

Uśmiech dziecka był czymś magicznym, cudownym i nie mogłam tego z niczym porównać. Chciałam, żeby Hazel nawet nieświadomie uśmiechała się ciągle. Uśmiech na jej twarzyczce był dla mnie ważny.

- Tatuś kiedyś wróci, tak? - moje pytanie było raczej zadane do mnie, było ono retoryczne. Złożyłam krótki pocałunek na nóżce dziecka, a ono spojrzało na mnie zaskoczone. Wielkie niebieskie oczy, przypominające niebo, połączone z wzburzonym morzem. - Na pewno wróci, on cię bardzo kocha, wiesz?

Hazel jakby na potwierdzenie moich słów, pomachała bezwiednie rączką - był to gest pewnie nie przemyślany, ale dużo znaczący.

- Ja i tatuś, zawsze będziemy cię mocno kochać.

Złączyłam z sobą nasze czoła i znów mogłam ujrzeć ten cudowny uśmieszek - był on najlepszą terapią.

Gdziekolwiek teraz jesteś Aspen'ie Gonzales, to wróć do mnie i pomóż mi się poskładać na nowo.

My Love, Hope 16+Where stories live. Discover now