ROZDZIAŁ 12

33 4 19
                                    

„Strzeż się sowiego dzioba, nie szponów, bo język tnie głębiej niż pazury.."

Ostrzeżenie dręczyło Lilię odkąd Sowa dołączył do Wędrówki. Dokładnie 4 niespokojne noce; w dzień zaś przepowiednia nieznośnie odbijała się echem w jej uszach.

Uzdrowicielka zastanawiała się, co to może oznaczać. Domyślała się, że może dotyczyć Sowy, jednak wygnany został za atakowanie Lisa pazurami, nie //językiem//.

Nie chciała niepokoić Chmury słowami przodków. Długa wędrówka i tak nie należała do najłatwiejszych.

A może jednak powinnam ją powiadomić? - Uzdrowicielka była w rozterce.

Nagle poczuła poruszenie. Leżąca obok niej Paproć przebudziła się.

- Wiercisz się jak ryba w kałuży. Coś się dzieje? - Kremowa kotka szepnęła zmęczonym głosem, jej lazurowe oczy błyszczały w ciemności, zupełnie jakby świeciły własnym światłem.

Lilia nie wiedziała, co odpowiedzieć. Nie mogła opowiedzieć kotce o przepowiedni, jednak musiała komuś się wygadać.

- Nic specjalnego... nie mogę spać. Wieczni Wędrowcy męczą mnie ostrzeżeniami. To wszystko.. codzienność uzdrowiciela. - Brązowo-ruda kotka chciała zabrzmieć beztrosko.

- Oh.. Mogę jakoś pomóc? - Paproć nie odpuszczała.

- Narazie najlepsze, co możesz zrobić, to iść spać. Poradzę sobie. - Uzdrowicielka sama sobie nie wierzyła. Teatralnie spuściła głowę na mchową poduszkę, zaciskając powieki.

Kiedy oddech kremowej kotki wyrównał się, Lilia obróciła się na grzbiet. Księżyc prześwitywał między drzewami, dając delikatną poświatę. Wokół uzdrowicielki rozpościerały się młode pędy paproci, kępy trawy i pąki kwiatów, wszystkie okryte ciemnością. Roślinność falowała pod wpływem lekkiego wiatru. Cała sceneria była tak spokojna, że Lilia nareszcie zasnęła.

Kotka otworzyła oczy. Wyszła ze swojego legowiska pod paprociami i wyjrzała na zewnątrz.

Znajdowała się na okrytym wrzosami pagórku; w dole płynął kryształowy strumień, czysty niczym dusza kociaka. Przez przezroczyste wody prześwitywały opalowe kamienie, które mieniły się w blasku rzucanym przez słońce.

Panował przyjemny upał, ziemia pod łapami uzdrowicielki była miękka i plastyczna. Kiedy kotka schodziła w dół, w stronę potoku, gleba na szlaku wydeptanym między pędami wrzosów poznaczona została odciskami drobnych łap.

Gdy tylko dotarła do wartko płynącego strumienia, w wodzie rozlał się szkarłatny płyn. Przysłonił mieniące się skały, przyciemnił krystaliczny nurt. Lilia cofnęła się; spojrzała w górę. Na niebie rozszalały się pioruny - jeden z nich uderzył w pobliskie drzewo. Roślina zapłonęła, powoli połykana przez żar.

Kotka kątem oka dojrzała cień; gigantyczne skrzydła rozrysowały się na ziemi. Wrzasnęła, kiedy poczuła uścisk wokół torsu; zaczęła unosić się w górę.

Uzdrowicielka szarpała się i zawodziła, bezskutecznie. Nie było nikogo, kto mógłby ją uratować. Wykręcając głowę, dojrzała potężne ciało sowy. Była większa niż inne; porywała kotkę coraz wyżej i wyżej.

W końcu ucisk ustąpił. Lilia z paniką poczuła, że spada. Wiatr dął intensywnie, szarpiąc bezwładnym ciałem kotki. Usiłowała walczyć z siłą grawitacji, bez efektu.

Każdy powiew wiatru szeptał jednakową frazę. Powtarzała się niczym mantra, hipnotyzując każdego, kto ją usłyszy.

„Strzeż się sowiego dzioba, nie szponów, bo język tnie głębiej niż pazury"

„Strzeż się..."

„Strzeż się.."

Kiedy uzdrowicielka ciężko upadła na ziemię, gwałtownie obudziła się.

Zaczęło już świtać, jednak dalej było dość ciemno. Kotka zamrugała, aby przyzwyczaić oczy do półmroku.

Przysiadła pod paprocią, rozmyślając nad swoim snem. Poczęła układać sobie wydarzenia w głowie - wpierw ukazała jej się cisza i spokój. Wtem woda spłynęła czerwienią, rozszalała się burza... Pożar, a na dodatek porwanie przez sowę.

Co to może znaczyć? - Lilia sfrustrowana warczała pod nosem.

Wtem rozległ się przeraźliwy wrzask. Czyżby ktoś potrzebował pomocy? - Uzdrowicielka nie zdążyła nawet zareagować, kiedy ktoś niczym torpeda przemknął tuż obok, kierując się w stronę jeziora.

Lilia pomknęła w stronę krzyku. Poczuła jeszcze większy strach, kiedy zorientowała się, że pochodzi spod urwiska.

Wyhamowała tuż przed wodą, która obmyła jej łapy lodowatym dotykiem. Płowy wybawiciel już zwinnie brnął przez wody jeziora. Uzdrowicielka bez zastanowienia wbiegła za kotem, stąpając ciężko po kamienistym dnie.

Zamarła, kiedy zobaczyła Różyczkę z desperacją walczącą o utrzymanie głowy nad wodą.

Zerwała się, w podskokach szybując ponad taflą jeziora. Już prawie dogoniła drugiego kota, którego nie mogła rozpoznać przez półmrok, a jego zapach był zamaskowany wodą.

Kot nagle szarpnął głową, stękając cicho. Rozległ się odgłos wzbijanych fal. Różyczka zawisła w szczękach wybawiciela, który odwrócił łeb.

Sowa.

Kocur, trzymając głowę wysoko, aby nie zamoczyć pyska uczennicy, zaczął ostrożnie brodzić wśród lekkich fal. Poruszał się znacznie swobodniej dzięki długim łapom - Lilia ledwo dotykała dna.

Płowy kocur wyrzucił przemoczoną doszczętnie kruczoczarną kotkę na brzeg; dyszał ciężko, bowiem Różyczka nie była już małym kociakiem, a przedzieranie się przez opory wody nie należało do najłatwiejszych.

Uzdrowicielka rzuciła się do uczennicy. Zaczęła łapami ugniatać jej ciało, aby kotka pozbyła się wody, której się nałykała.

Różyczka po chwili zaczęła kaszleć, wypluwając przezroczystą ciecz na żwir. Zadrżała nieco, powoli otwierając podrażnione oczy.

- Wyliż ją, musi szybko wyschnąć. - rozkazała Sowie Lilia.

Akurat zjawiła się reszta kotów; Potok, Chmura, Jagódka i Paproć podbiegli do leżącej na brzegu czarnej uczennicy.

Różyczka zaczęła się podnosić, zwijając łapy pod siebie. Pociągnęła nosem, przygotowując się na pytania.

- Coś ty tam najlepszego robiła?! - Wrzasnęła Lilia; buzowała w niej złość. - Mogłaś się utopić!

- Ja.. Chciałam zobaczyć wschód z klifu ale... jakiś kamień się obsunął i..i przewróciłam się.. - wyjąkała uczennica; była widocznie zawstydzona.

- Ciesz się, że Sowa cię wyciągnął! - Uzdrowicielka sama nie wierzyła, co mówi, chociaż była to prawda. Sama nie dałaby rady wytargać córki z jeziora.

- Przepraszam...

- Nie przepraszaj, nie masz za co. Tak się bałam Różyczko.. Nie rób tak nigdy więcej! - Lilia nieco ochłonęła; pomogła uczennicy wstać, po czym wszyscy ruszyli w stronę koczowiska. Sowa po drodze opowiedział reszcie, co się stało.

867 słów

Przepraszam, że taki krótki rozdział, ale chciałam jak najszybciej go opublikować.

𝐖𝐄̨𝐃𝐑𝐎𝐖𝐂𝐘 - Zakłócona cisza - WOLNO PISANE 𖦹Where stories live. Discover now