Rozdział 17

300 22 4
                                    

Rozdział 17


Clarice

Uczucie niepokoju i poczucia winy niewyobrażalnie szybko zniknęło. Choć nie powiem, że czułam się w stu procentach komfortowo w towarzystwie Violet i Marcusa. Odnajdywałam się wśród nich lepiej niż wśród całej grupy Davies. Ją zdążyłam już odrobinę poznać i przywyknąć do jej stylu bycia. Szatyn był osobą żyjącą w swoim własnym świecie. Był niepoważny, śmieszny, bardzo wyluzowany. Mimo że nie wpasowywałam się w ich towarzystwo, czułam się przy nim w miarę swobodnie. Riley z kolei sprawiała wrażenie osoby bardzo oceniającej oraz krytycznej. Nie wzbudzała we mnie sympatii, chociaż to może kwestia czasu. Widziałam ją przecież tylko raz. Jazmyn faktycznie ciężko ocenić słowami. Dokładnie tak, jak mówiła Violet, ale jest ona bardzo szlachetną, uroczą i z pewnością skrzywdzoną duszą. Nie miałam nic przeciwko jej towarzystwu, lecz jeśli miałabym być szczera, cieszyłam się, że w tej podróży będę wyłącznie z Violet i Marcusem. W połączeniu ze sobą stanowili duet, przy którym można było się na chwilę wyluzować. To było przyjemne uczucie. Uczucie pozbawione tego dziwacznego ciężaru na sercu.

Miałam obawy, jak się okazało niepotrzebne, względem dwugodzinnej podróży ze zwariowanym duetem. Zajmowałam miejsce z tyłu, na samym środku kanapy. Z obu stron otaczały mnie porozrzucane torby i plecaki. Nie przeszkadzały mi. Ten chaos był miłą odmianą względem perfekcji ojca. Dwójka przyjaciół zajmowała fotele z przodu, Marcus za kierownicą. Byłam ciekawa, skąd wynalazł takie auto, w jakim czasie udało mu się zrobić prawo jazdy, czy było łatwo czy nie i w zasadzie to byłam ciekawa jeszcze wielu innych rzeczy związanych z nim. Początkowo bałam się zagadywać, gdyż ciągle miałam z tyłu głowy myśl, że jestem na „doczepkę". Że nie pasuję do ich grupy i tak dalej. Później jednak stwierdziłam, że przecież mam spędzić z nimi cały weekend i to w atmosferze przyjacielskiego wypadu za miasto, więc nie mogę się przecież bać do nich odzywać, prawda?

- Yhym, Marcus? To jest twoje auto, czy pożyczyłeś od rodziców? – odezwałam się nieśmiało.

- Och, dziewczynka przemówiła – zaczepiła mnie Violet.

- Moje. – Uniósł dumnie głowę. – Nówka sztuka, nieśmigana...

- Phh – parsknęła śmiechem blondynka. Prawdopodobnie dlatego, że czarny kabriolet szatyna był wyjątkowo stary i wyróżniał się na ulicy.

- Ej, bo cię zaraz stąd wysadzę! – oburzył się, choć głos miał dalej pogodny i rozbawiony.

- Wybacz, panie kierowco – wycedziła z akcentem.

- Niech cię nie zwiedzie wygląd tego auta. Było w chuj drogie i tak; mam zamiar się tym chwalić – cmoknął z zadowoleniem.

- Domyślam się. Retro auta mają swoją cenę. – Rozejrzałam się.

- Taa, niektórzy w życiu nie wydaliby takiej sumy na starego rzęcha. Za tę kwotę ludzie woleliby zgarnąć nowe lambo z salonu. Takie auta muszą mieć swego amatora – ciągnął.

- Co to za auto?

- Ferrari 250 GT. – Uniósł nonszalancko głowę.

- Jaki rocznik? – zaciekawiłam się.

- Tysiąc dziewięćset pięćdziesiąty ósmy.

- Ja pierdolę, starszy od naszych starych – rzuciła dziewczyna.

- I droższy niż większość współczesnych samochodów – dopowiedział. Nie z jakimś zadęciem czy cwaniactwem, a z neutralnością.

Lesbian Panic [ ZAKOŃCZONE ]Where stories live. Discover now