9. 1. Rosnące oczekiwania.

107 23 36
                                    

Od Autorki:

UWAGA: w opowiadaniu wykorzystałam atrybuty należące do urban-fantasy: zaklęcia, eliksiry, magiczne różdżki, portale i czarodziejskie stworzenia gadające ludzkim głosem. Użyte w niemoralnych celach są równie złe, jak broń, narkotyki i inne używki. Kiedy próbujemy wykorzystać je w jak najbardziej realnych sytuacjach, nie zawsze przynosi to zamierzony cel. Przemoc zawsze rodzi przemoc. Knucia, terror psychiczny, kłamstwa, złe traktowanie to też przemoc.

Cały rozdział 9 ma  9217 słów

Data pierwszej publikacji: marzec 2024

"We wszystkich językach świata słowo Miłość brzmi dobrze, ale kaszubska Miłotã najlepsza!" Kaszubskie Przysłowie

Poniedziałkowy poranek przywitał nas ostrym, chłodnym powietrzem, mgłą i jeszcze większymi błotnymi kałużami, ale nie warto znowu pisać wstępu o pogodzie w lutym, na którą i tak nie mamy wpływu. Koczowaliśmy w moim domku, we wsi Piekiełko. Jako jedyna z całej trójki czułam się dobrze, mogłam wrócić do pracy i na rehabilitację. Poza tym, że mocy miałam tyle, co kot napłakał. Fizycznie nic mi nie dolegało, oprócz bolesnych wyrzutów sumienia po nieprzypadkowym zbliżeniu w Wymiarze Lustrzanym, które zaaranżowałam w samochodzie. Na parkingu przed biurowcem. Fajnie było, ale się skończyło, a ja czułam się parszywie, jak galopująca definicja rozwiązłości.

Marek miał mi trochę za złe, że kochałam się z wilkołakiem, a Daniel wyzwał mnie od najgorszych i groził śmiercią, ponieważ nadal kochałam elfa. A nieważne...

Marek zamówił sobie leki do paczkomatu pod sklepem, a Danielowi pomagały okłady z mchu, pajęczyn i herbatka z liści malin. Chłopcy starali się wzajemnie unikać, spali i wychodzili z domu na zmianę, ale nie na długo. Planowali zostać, aż naprawią podjazd i płot po ostatnim mordobiciu. Żaden nie chciał wyjeżdżać pierwszy, z obawy, że zostanę sam na sam z tym drugim.

Malutka gryf chodziła dumna jak lew i paw łącznie, dumnie zadzierając głowę.

—  Jestem Falka. Na potęgę Posępnego Czerepu. Chcesz v pysk? — Po czym rosła, jak (warszawski) koksu na sterydach i znowu malała.

Artur był trochę smętny, więc zabrałam go ze sobą do pracy, gdzie przespał pół dnia na kaloryferze, a potem łaził po pokojach i zagadywał wampiry. Upodobał sobie do drapania fotel naszego prezesa, Filipa Zabłockiego, a od Halinki z kadr dostał smakołyki w postaci salcesonu i wątrobianki.

Na szczęście, nikt nie miał pojęcia, co się działo w lustrzanym wymiarze.

Dzień minął szybko, bo  nazbierało mi się w skrzynce e-maili przez kilka dni urlopu i zanim zdążyłam na wszystkie odpowiedzieć, była już piętnasta. Wcale nie chciało mi się wracać do domu, gdzie w najlepsze trwała rekonwalescencja dwóch nabzdyczonych gburów. Po pracy zdecydowałam się zmienić Artura w medalion, podjechać osobiście do Kliniki i umówić się na dalszą rehabilitację. Miałam też nadzieję, że uda mi się podziękować panu fizjoterapeucie za uratowanie życia. Moja ręka nie była do końca sprawna, ale fantomowe czucie zadziałało i prowadziło ją w magiczny sposób po wyuczonych ścieżkach ruchów.

Parking przed budynkiem był bardzo śliski, oblodzony od samej bramy i nieposypany solą ani piaskiem. Zauważyłam go już z daleka, bo stał przed drzwiami wejściowymi z kubkiem kawy i nerwowo szperał w kieszeniach. Przystanęłam na dole schodów, skanując wzrokiem jego dość niekonwencjonalny outfit. Akurat na wysokości oczu miałam jego wysokie adidasy nad kostkę, kolorowe skarpety, zgrabne łydki w termicznych granatowych legginsach i granatową, luźną parkę do kolan. Wspięłam się pewnym krokiem na kilka stopni, które nas dzieliły i stanęłam naprzeciw, podnosząc wysoko głowę, starając się uchwycić jego zdziwione spojrzenie.

Kaszubska Czarownica [wolno pisane]Where stories live. Discover now