Rozdział dwudziesty piąty I

419 47 8
                                    

                                                      Rozdział dwudziesty piąty

                                                                   LUCILLE

Nie mogę przestać płakać. Leżę zwinięta w kulkę na łóżku w pokoju Thorena i topię się w oceanie swoich łez. Tak bardzo cierpię. Boli mnie całe ciało, a najbardziej serce, które zapomina jak poprawnie wybijać rytm. Drzwi są zamknięte, ale świadomość, że za nimi jest Ezekiel powoduje, że moje wnętrzności skręcają się jak precle. Ten człowiek zadał mi cios poniżej pasa. Wbił nóż w sam środek i przyglądał się jak krwawię. Jak mógł? Mój tata, mój ukochany tatuś nie zasługiwał na takie oszczerstwa! Ból szarpie mną we wszystkie strony. Wpycham głowę pod poduszkę i zaczynam wyć niczym dzikie zwierzę.


Woda.

Potrzebuję wody, by się w niej zanurzyć i oczyścić umysł.


Gdy znajdę się pod powierzchnią na pewno poczuje się lepiej. Zwijam pięści próbując znaleźć siłę, która postawi mnie na nogi ale nic takiego się nie dzieje. Jestem bezradna w obliczu swojego cierpienia. Zupełnie tak jakby mój ból był czarną dziurą, która wysysa ze mnie każdą, najmniejszą cząstkę energii. Niechciane wspomnienia zalewają mnie od środka.


Zorza polarna i wędrujące niedźwiedzie.


Znowu widzę świetlny spektakl na niebie, mam na sobie grubą kurtkę z kapturem, a w dłoni trzymam termos z gorącym Earl Greyem.


– Już niedługo mała, już niedługo.

Słyszę głos taty. Stoi tuż obok mnie i czuję się wspaniale.

– Co niedługo? – Przypominam sobie własne dociekania.

– Wszystko się zmieni. Moje życie i twoje też. Och, spójrz na niebo. Widziałaś? Ten piękny rozbłysk pewnie zobaczyli w samym Anchorage. – Tata spogląda na mnie z czułością, jego dłoń opada na moją czapkę, ale mimo dzielącej nas warstwy materiału z łatwością wyczuwam kojący dotyk. – Właśnie tym dla mnie jesteś, mała.

– Zorzą?

– Cudem. Jesteś moim cudem, Lucy.


Wcale nie chcę tego robić. Nie chcę analizować, ale podświadomie właśnie do tego dążę rozkładając wybrzmiewającą echem rozmowę w mojej głowie. Dawniej na słowa taty poczułabym się wyjątkowo lecz teraz, mając tak wiele wątpliwości... nie mogę przestać zastanawiać się, czy „cud" rzeczywiście oznaczał bezwarunkową miłość i wdzięczność. Mogłam być cudem z tak wielu powodów, a jeden, ten najbardziej odrażający nadal nie daje mi wytchnienia. Nie dam rady. Nie mam wystarczająco sił, by mierzyć się z tym bólem. Uderzam pięściami w materac, który raz po raz lekko się ugina pod falą moich gwałtownych ciosów. Dlaczego muszę to znosić? Dlaczego ja, a nie ktoś inny? Czym zawiniłam, że los nieustannie mnie doświadcza?

Powoli unoszę głowę, łapię powietrze i przekręcam się na bok. Podkurczając kolana pod brodę leżę skulona i wówczas moją uwagę przykuwa coś błyszczącego. Przez parę chwil po prostu wpatruję się w ten niewielki przedmiot, a kiedy ciekawość bierze górę, przesuwam się na skraj łóżka i ze zdziwieniem przyjmuję, że połyskująca rzecz to sygnet. Masywny złoty sygnet wysadzony ciemnym kamieniem, w którym wyżłobiono złotą literę D. Nie mam pojęcia co oznacza. Zaintrygowana biorę pierścień w dłoń i mu się przyglądam. Sprawia wrażenie wartościowego. Czy należy do Thorena? Ale jeśli tak, to czemu go nie zakłada? Naprawdę mam dość tych wszystkich tajemnic. Odkładam sygnet na blat szafki nocnej i z trudem podnoszę się z miejsca. Boli mnie głowa, a żołądek związany w supeł wzmaga mdłości. Zerkam w stronę legowiska i uśmiecham się w kierunku wiewiórki. To małe stworzonko jest niesamowicie urocze. Orzeszek śpi zwinięty w kuleczkę, wciąż jest słaby i przerażająco chudy, ale wierzę, że uda mu się stanąć na łapki. Nie chcąc go budzić staję na palcach i przemierzam pokój. Zanim jednak wychodzę, chwytam za klamkę biorę dwa potężne wdechy.

Till the Last Breath / ZOSTANIE WYDANE /Where stories live. Discover now