Rozdział dwudziesty piąty II

502 42 7
                                    

                                                                        

Gdy docieramy do jeziora Dewey jestem tylko trochę zaskoczona. Siedzę sztywno na miejscu pasażera i tępo wpatruję się w grubą warstwę lodu na powierzchni wody. To naprawdę piękne miejsce. Okolone wysokimi drzewami i z widokiem na góry ale ten cud natury stał się także cmentarzyskiem. Telewizja dawniej ostrzegała, że grasują tutaj niedźwiedzie, a potem, mając więcej dowodów sprostowano, że zabójstw dokonał człowiek. Mężczyzna. Seryjny morderca. Zaciskam zęby, a żołądek boli mnie tak mocno, że zaraz zwymiotuję. Thoren Garrett Davies. Chodząca czerwona flaga. Tylko on mógł dokonywać tych wszystkich zbrodni i mimo, że nie powiedział ani słowa na ich temat, to szybko udaje mi się powiązać fakty.

– Chciałem zrobić coś okropnego, Lucille. – Jego głęboki głos wdziera się do mojego umysłu. Odwracam wzrok od jeziora i powoli spoglądam na mężczyznę.

– Co takiego? – Pytam choć wcale nie jestem pewna, czy chcę usłyszeć odpowiedź.

– Chciałem cię wydać wspólnocie. – Wyjmuje kluczyk ze stacyjki. – Byłem naprawdę bardzo blisko, żeby to zrobić.

Nie wiem co przeraża mnie bardziej. Świadomość, że na rozłożonych tylnych siedzeniach leży martwy Ezekiel owinięty w białe prześcieradło, to że przyjechaliśmy w miejsce, które zostało okrzyknięte terenem śmierci czy, że mogłabym zostać przekazana sekcie. Rany boskie, serio by to zrobił? Pozwoliłby, żeby wspólnota po raz kolejny położyła na mnie swoje łapy? Rozchylam usta, jestem przerażona wszystkim co dzieje się wokół mnie. Wpatruję się w milczącego Thorena i zastanawiam dlaczego znów mnie rozczarowuje. Dlaczego ponownie zadaje mi ból? Jeszcze nie tak dawno mówił, że...

– Znalazłem inny sposób. – Odzywa się. – Możesz mi nie wierzyć, ale cholernie nie chciałem cię krzywdzić i całe to gówno, w które wszedłem... – Wzdycha. – Do końca życia miałbym wyrzuty sumienia. Jesteś pierwszą osobą, której nie chce skazywać na jakiekolwiek cierpienie.

Nie wydaję z siebie żadnego dźwięku.

– Ten inny sposób ma na imię Tina. – Ciągnie. – Wspólnota przytrzymuje jej syna. Mogę zbliżyć się do Tony'ego nie raniąc przy tym Ciebie.

– Po co mi to mówisz? – modlę się, żeby nie wybuchnąć płaczem.

– Żebyś wiedziała.

– Żebym wiedziała co?

– Że nie zrobię ci krzywdy.

– Chciałeś. – Szepczę.

– Nie było mi z tym łatwo.

– Chciałeś mnie przekazać tym gnojom jak towar! – Unoszę głos, a z moich oczu spływają pierwsze krople łez. – Próbowałam ci zaufać! Starałam się, a ty... ty to wykorzystywałeś!

– Tak. – Przyznaje się bez najmniejszego wahania. – Taki był plan.

Nie mogę tego dłużej słuchać. W pośpiechu sięgam w stronę klamki. Potrzebuję jak najszybciej wysiąść z tego cholernego auta i zaczerpnąć świeżego powietrza. Muszę...muszę oddalić się od Thorena. Tyle razy mnie zawiódł, tyle razy wystawił. Nie powinnam się do niego zbliżać, nie powinnam przyjmować tego bezczelnie fałszywego poczucia bezpieczeństwa, które mi oferował.

– Był. Czas przeszły. – Ponury ton zwraca moją uwagę.

– Spodziewasz się, że ci uwierzę?!

– Nie. – Kolejny raz mnie zaskakuje. – Spodziewam się, że będziesz mnie nienawidzić.

– Nie mylisz się. – Warczę, a następnie wysiadam z samochodu. Chłód uderza mnie w twarz, trzęsącą się ręką ocieram pojedyncze, żałosne łzy i wpatruję się w zamarznięte jezioro. Mam ochotę wrzeszczeć, przeklinać. Przepełnia mnie tak wiele uczuć, że lada chwila eksploduję. Wpycham dłonie do kieszeni kurtki lecz zaraz je wyjmuję i zaciskam w pięści. To nie w porządku! Czemu los tak bardzo mnie doświadcza?! W czym, u licha, zawiniłam?! W tym samym momencie Thoren wysiada z auta i otwiera drzwi od strony pasażera. Zamykam oczy, gdy łapie Ezekiela za ramiona i ostrożnie przyciąga do siebie. Słyszę szelest prześcieradła, trzask lodu, który kruszy się pod podeszwami butów i skrzypienie śniegu.

– Pośpiesz się, Lucille! – Mocny głos ostrzega mnie, że pożegnanie Ezekiela nie będzie zbyt długie. Podnoszę powieki, nie jestem gotowa. Tak bardzo nie jestem gotowa! Wykonując jeden krok w przód walczę z samą sobą, aby nie odwrócić się na pięcie i zniknąć. Gdzieś. Gdziekolwiek! Ból jest wszechogarniający. Zbliżając się do brzegu przypominam sobie wszystkie momenty, które dzieliłam z Ezekielem. Pomagał mi, robił dla mnie tak wiele...czemu to zepsuł?

A jeśli był szczery? Może o ty nie umiesz spojrzeć prawdziwie w oczy?

– Szybciej, niedługo zacznie się ściemniać. – Nagli Thoren.

– Boisz się ciemności? – Sarkam powoli do niego podchodząc.

– Wolę wieczór spędzić w domu. – Łypie na mnie okiem. – Dużo ostatnio przeszliśmy, należy nam się odpoczynek.

– Wiem co teraz robisz.

– Nie wiesz. – Opowiada krótko i wchodzi na lód.

– Wiem. – Drepczę za nim. – Chcesz, żebym straciła czujność. Żebym znowu myślała, że...

Nie dokańczam, bo nagle się zatrzymuje, a ja tracąc rozeznanie w sytuacji milknę.

– Nigdy nie myśl za mnie. – Groźny pomruk jest wyraźnym ostrzeżeniem. – Nie wkładaj w moje usta swoich durnych wyobrażeń.

– Nigdy nie byłeś ze mną szczery!

– Teraz jestem. – Powoli spogląda w moją stronę. – Naprawdę jestem, mała.

Mam ochotę odparować, że teraz już za późno, ale wówczas moją uwagę przykuwa białe prześcieradło. Thoren trzyma na rękach martwego człowieka, a ja zamiast choć minimalnie uczcić jego pamięć i wyrazić szacunek zaczynam się nakręcać jak gówniara. To nie czas i miejsce, żeby się sprzeczać i prowadzić długie, nic nie dające dyskusje. Mężczyzna jakby odczytując moje myśli kładzie ostrożnie ciało Ezekiela na lodzie, zaledwie parę metrów od pierwszego przerębla. Domyślam się, że to właśnie tam spocznie. Czy w ten sposób zbezcześcimy jego zwłoki? Nie wiem. Nie chcę wiedzieć. Tłumiąc rozpacz kucam przy staruszku. W pierwszej chwili unoszę rękę, by odkryć materiał i zobaczyć jego twarz, ale szybko porzucam ten pomysł i ściskam dłonie wyłamując sobie palce.

Co należy mówić w takiej sytuacji? Jak się zachować? Czy był wierzący? Potrzebuje mojej modlitwy, by zaznać wiecznego spokoju?

– Wybaczam ci. – Szepczę trochę na przekór sobie. – Śpij w pokoju.

Drżącą ręką wykonuję znak krzyża, a potem odmawiam pacierz. Thoren z kolei stoi niewzruszony jak słup lecz, gdy pochyla się, aby złapać ciało słyszę niewyraźny pomruk składający się na tajemnicze

 „Pozdrów Nell, do zobaczenia" 

Till the Last Breath / ZOSTANIE WYDANE /Where stories live. Discover now